dom blisko lasu

W maju celebruję swoje imieniny, o poranku piję turecką herbatę i jem gorzką czekoladę z daktylem i orzeszkiem. Dostaję od niego personalizowanego Stanley’a. Jest szansa, że dzięki niemu nauczę się pić ponad 2 litry wody dziennie. Z okazji moich imienin i Bożego Narodzenia jedziemy do domu. Do domu blisko lasu. To pierwsza nasza tak długa podróż z dzidzio lwem, pierwsza jego noc poza domem. W aucie rozkładam siły by uniknąć chęci wyjścia z samochodowego fotelika. Kukurydziane chrupki, zabawki, cisza, książeczki i kabanosy. Docieramy w spokoju, bez ani jednej uronionej łzy. Czekają na nas uśmiechnięci gospodarze. Po przekroczeniu progu moje poczucie estetyki zostaje zaspokojone. Każda rzecz jest piękna, każdy szczegół kompozycji się zgadza, widzę dbałość o najmniejsze detale. Rozumiem cenę. W środku jest bardzo cicho i ciepło. Na zewnątrz rześko, przestrzennie i kojąco. Wyobrażam sobie długie rozmowy na kanapie z widokiem na las, ciszę, czerwone wino, długie delikatne pocałunki, miłość przy rozpalonym kominku. Kominku… Kominek natychmiast przywraca mnie do rzeczywistości; dotykam go, parzy. Jest bardzo prawdopodobne, że kiedy tylko się odwrócę dosięgną go małe dłonie mojego syna. Obok w pachnącym, idealnie ułożonym drewnie leżą pogrzebacze; ciężkie, metalowe pręty zagięte w hak, tylko czekające aż mały człowiek przydzwoni sobie nimi w cokolwiek. Leżące przy podłodze kawałki drewna, po paru minutach są rozrzucone po całym holu. Wystające z nich drzazgi śmieją się zanim wbiją się w lwie podniebienie. Na regałach marmurowe tace ze szklankami i kieliszkami, wyglądają jak ze zdjęć w magazynach wnętrzarskich. Już słyszę jak po jednym pociągnięciu pękają na betonowej podłodze i głowie mojego syna. Ogarniam wzrokiem to przepiękne pomieszczenie, niczym żołnierz próbujący ominąć każdą niewidzialną jeszcze mine. Unikam wybuchów. Wazony z kwiatami… wszędzie. Długie gałązki zwisające do podłogi, w sam raz by za nie pociągnąć. Upadną przy pierwszej próbie wstania przy ich pomocy. W tym idealnym domu, gdzie każdy detal mógłby być fotografowany, moje matczyne oko widzi zagrożenia do natychmiastowego usunięcia. Do ściany przytwierdzona jest drabina prowadząca na antresolę, na górze podłoga i spadek… jakieś 4 metry do betonowej podłogi. Całe szczęście, że chłopak dopiero raczkuje. Idziemy spać. W końcu jest już bardzo późno, po 20. Podnoszę go z łazienkowej podłogi gdzie zdążył już podrzeć wszystkie dostępne papiery toaletowe. Ten dom, którego każdy kąt może służyć jako scenografia do fotografii za parę minut zamieni się w typowy dom w którym mieszka niemowlę. Rozpie*dol. Misja zabezpieczająca wykonana. Wszyscy żyją. Czas na ugotowanie kolacji kończy się na kanapkach spożywanych na stojąco i otwartym dziecięcym słoiku, którego zawartość Lew zjada siedząc na moich kolanach, ubrany w kask. Zmieniam mu pieluchę w pięknej, pachnącej, lnianej pościeli, modląc się by nie zaczął sikać w ciągu tych paru sekund. W jednej z sypialni Michał rozmontowuje łóżko, zdejmuje perfekcyjnie położoną pościel, kładzie materac na podłodze, którą obkładamy poduszkami. Parę z nich wybieram jako te najlepsze pod łokcie podczas nocnego karmienia. Ten wymarzony wieczór przy kominku był jak jakieś zawody na czas – która drużyna najszybciej przewidzi i usunie wszelkie zagrożenia. Wygrałam w tych zawodach jakąś nadzieję bezpieczeństwa. Śpiewam cichutko 4 leśne ludki, usypiając rekruta. Szybko zasypia na mnie, łatwo poszło. Tylko, że ja zostaję w pozycji pół siedzącej, a opuszczenie ciała grozi wybudzeniem. No nic. To tylko 283 nieprzespana noc, przynajmniej przeszklona ściana zapewnia mi widok na pola. Jestem wdzięczna. Michał dosięga mnie stopą z przeciwległego krańca łóżka, to taka intymna, miła chwila młodych rodziców. Nie wiem czemu w ogóle wyobrażałam sobie oglądanie serialu na projektorze, długie rozmowy przy kolacji i inną bliskość. Udaje mi się odłożyć Lwa pomiędzy nami, jego małe stopy układają się na Michałowym karku. Wielokrotnie szukając pozycji lepszej. O 1:38 kark dezerteruje do sypialni obok. Rozumiem. Przed 4 robi się jasno. Patrzę na wschodzące słońce, które za chwil parę obudzi mojego syna. Śmieje się, jestem zmęczona i szczęśliwa. Matczyna ambiwalencja trwa. Ahoj przygodo, myślę. Chwilę po 4 rano myję buzię w łazience z wanną na środku, tu też są przeszklone ściany, jak miło byłoby wziąć kąpiel z widokiem na las… Póki co odbieram mojemu synowi toaletową szczotkę, którą bacznie eksploruje każdym zmysłem. Potrzebuję dwóch kaw wypitych duszkiem zanim będę gotowa na pierwszą wyprawę. Wyprawę do sklepu. Kocham wiejskie sklepy, są w nich plastikowe słodycze, dziwna chemia, drożdżówki, krzyżówki, dużo piwa i znicze. W tym sklepie Lwa nie interesuje nic poza panią Anią, której po pierwszej wymianie uśmiechów proponuje zabawę w akuku. W sklepie jest informacja dla złodziei, że wedle prawa autorskiego godzą się na opublikowanie nagrania z kradzieży w social mediach. Ot, tacy miejscowi influencerzy. Tylko… nie ma tu zasięgu, są za to pączki za mniej niż 20 złotych. Są łąki, pola, las, zapach łajna i królików. Są chmury na niebie, dzięcioł, moje zmęczenie jeszcze większe niż przed przyjazdem. Kiedy Michał wykrzykuje “patrz” chcąc mi pokazać przebiegającą sarnę w pierwszych sekundach jestem przekonana, że to ostrzeżenie przed czymś co atakuje Lwa. Jestem jak dzikie zwierzę wypatrujące niebezpieczeństw, albo ta spłoszona sarna. Na spacerze odganiam się od miejscowych owadów, jako miejskie dziewcze wychowane w stolicy ciągle nie umiem współpracować z robakami. Rzucam się i z siebie ubrania przy pierwszym poczuciu, że coś spaceruję po moim ciele. Po spacerze okazuje się, że miejskie życie brutalnie wzywa nas wiadomością – „jutro na planie o 5:30″… pakujemy się więc, montujemy łóżko, przywracamy każdą rzecz na swoje miejsce. To jednak jeszcze miejsce nie nasze, nie teraz. Cieszę się, że wracamy – odpocznę. To chyba pierwszy raz w moim życiu kiedy tak doceniam domową przewidywalność, względną, ale przynajmniej wiadomo co może spaść na głowę. Lubię wracać tam gdzie byłem aktualnie wolę zdecydowanie bardziej niż Pszczółkę Maję. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *