Matkowanie uczy mnie niezwykłych umiejętności. Kiedyś pracując, nie zażywając żadnych substancji, udało mi się nie spać ponad czterdzieści osiem godzin. Nie polecam, chyba, że oczekujesz niespodziewanych halucynacji. Aktualnie co prawda nieco śpię, ale od ponad czterdziestu dni nie spędziłam z zamkniętymi oczami czasu dłuższego niż dwie godziny, to jak jakiś dziwny challenge albo dziki post, sorry, ale czuję się trochę jak Jezus Chrystus.
Chciałam witać nowy rok, a znowu muszę coś pożegnać. Chciałam zmienić tor, odwrócić los, wylosować inną kartę, nie płakać w ten dzień, śmiać się, cieszyć, celebrować. Mam o sobie jakieś wyobrażenia. Takie, które czynią mnie zasadną, dobrą, piękną, ważną. Nie jestem taka, nie bywam. Chciałabym wiedzieć jaka jestem, chciałabym się obrać i obejrzeć swoją esencję. Czemu wierzę, że jakaś jest? Może jestem zlepieniem codzienności, wyobrażeń, cudzych słów wypowiedzianych na mój temat, szeregu opinii. Ulepiona jak bałwan, postawiona pod oknem do oglądania i wskazywania palcem, do czynienia uśmiechu, do zapomnienia. Kolejna zmiana pór roku, po raz kolejny się topię.
Chciałam przeżyć ciążę, ale poród?
Słyszałam, że to jakiś mistyczny, utajony, pradawny rytuał. Owiane tajemnicą przejście na drugą stronę. Niby wiedziałam na czym polega ale tak naprawdę nie wiedziałam za wiele. Niby o wszystkim gadamy szczerze a o porodzie jakoś tak lakonicznie. Tak wiele kobiet rodziło a niewiele o tym opowiada. “Urodzisz – zobaczysz” – slyszałam. Ileś razy po moim pytaniu o poród kobiety machały na mnie ręką mówiąc – “nie ma co wspominać”, – “eee to się szybko zapomina, wszystko przestaje mieć znaczenie kiedy dostajesz dziecko na pierś” i inne niewiele dla mnie wcześniej znaczące stwierdzenia. Wiedziałam, że i ja niebawem tego doświadczę, chciałam dowiedzieć się czegoś bezpośredniego, szczerego, pewnego. Ciężko było zobaczyć, przeczytać, usłyszeć coś autentycznego, coś, co nie będzie ubierane w strach albo mistycyzm. Coś po prostu. A może to się nie da “po prostu”? Może to jakaś tajemnica porodu.
Dziś otwiera się portal 88 czyli brama Lwa. Kulminacja tego otwarcia nastąpi 8.8. Nic o tym dotychczas nie wiedziałam, czytam o, bo czekam na Lwa, a moi wspaniali, szaleni przyjaciele wyliczają numerologię, sprawdzają wszelkie znaki na niebie i ziemi a ja obserwuję je z ciekawością. W numerologii 88 wskazuje na połączenie między niebem a ziemią. 8.8 ponoć zaciera się granica pomiędzy światem mistycznym i materialnym. A tak poważniej chodziło o to, że Syriusz czyli ognista, najjaśniejsza gwiazda na niebie tego dnia staje się widoczna.
Zanim się poznaliśmy napisał „pojedziemy do Chorwacji, lato 87’, ja po awansie, Ty w ciąży, 26 stopni, sierpień i leje..” Prawie rok później jedziemy do Chorwacji, lato, on po awansie, ja w ciąży, w sierpniu rodzę, leje.
Nocą dojechaliśmy do Zadaru. Weszłam na wielkie płyty chodnikowe, błyszczące i gładkie. Weszłam i od razu się zatrzymałam. Stałam i chłonęłam wszystko co do mnie docierało. Nigdy nie widziałam tak starych, błyszczących chodników. Są tak wyświecone od przemierzających je stóp, że odbijają światło księżyca. Na ulicach pachniało kadzidłami. Wielkie mewy chodziły pomiędzy stolikami razem z kotami. Historia tego miasta sięga IV wieku p.n.e. Kiedyś rzymskie miasto otoczone murami, basztami, bramami z kolcami, dziś spokojna miejscowość gdzie część tej historii jest stale obecna. Wpływy Rzymian, Słowian, Włochów mieszają się tworząc miejsce wyjątkowe.
Kiedy miałam parę lat i pytano mnie kim chcę zostać kiedy będę dorosła, odpowiadałam, że mamą.
Nie aktorką, nie artystką, pisarką, nauczycielką…
– Kim będziesz, kiedy będziesz dorosła?
– Mamą – mówiłam.
Być może patrzyłam na moją mamę, osobę z którą zawsze byłam bardzo blisko, której ciepłe, czarne oczy obejmowały mnie miłością i poczuciem bezpieczeństwa. Której ciało było ciepłe i zawsze gotowe na przyjęcie w objęcia mojego. Pamiętam jak czytamy książki w moim dziecięcym, piętrowym łóżku. Jak razem przyklejamy naklejki do łóżkowego sufitu. Jak opowiada mi historie, które nigdy się nie wydarzyły, ucząc mnie tym samym czułości i wrażliwości wobec siebie i innych.
Zimowe miesiące; powolne, szare, na zewnątrz wszystko dzieje się w zwolnionym tempie. Święto zmarłych, tym razem to i moje święto. Część mojej dotychczasowej tożsamości umiera. Pozwalam jej odejść. Zaduszki, dzień urodzin mojej dziecięcej przyjaciółki. Mając parę lat jeździłyśmy z jej rodzicami zielonym tico. Miał szare obicia. Klęczałyśmy tyłem do kierunku jazdy, patrząc przez tylną szybę. Odjeżdżałyśmy od świata. Wszystko co widziałam zostawało w tyle. Jak teraz. Wspominam każdy moment, który pojawia się w moich myślach. Przywołuję historię, którą tworzyłam. Oddala się ode mnie jak tamten świat. Miesiąc temu wsiadłam do małego tico, nie wiem jak z niego wyjść. Nie wiem dokąd jedziemy. Czuję jakby ktoś mnie porwał. Patrzę w tył. Nie mam siły by odwrócić się w kierunku jazdy. Nie umiem nawet sprawdzić kto siedzi za kierownicą, kto prowadzi… Czy to mogę być ja?
Miesiąc później.
Budzę się na powystawowym materacu w malutkim pokoiku.
Sięgam po zeszyt w którym zapisuję sny. Przywiozłam go z domu,
pierwszego domu po tym rodzinnym, który szczerze potrafiłam nazwać domem.
Domu, który mnie zachwycał, który był spełnieniem dziecięcych marzeń.
Jak to było z tym królikiem? Co przelazł do rzeczywistości z krainy czarów? Mówił dużo o czasie, nie pozwalał na zbyt długie rozważania. Zapraszał do doświadczania, zapraszał w dół. Aby wejść wyżej trzeba najpierw zejść? W głąb, siebie? Zanurzyć się w nieznanym? Zdaje się, że wiedza niepoparta doświadczeniem pozostaje tylko informacją, której można jedynie zawierzyć.
– To miejsce ma być wolne tak?
Brutalnie orzeka pani w pociągu relacji Poznań – Świnoujście. Szefowa tego wagonu.
– Tak – Odpowiadam grzecznie.
Mam pierwszą od tygodnia wolną chwilę, jadę nad morze, przywitać się z nim paluszkiem, jak uczyła mnie mama. Jadę poczuć przyjemny dreszcz, który wywołuje dotknięcie morza rozgrzanym palcem. Jadę przypomnieć sobie o dziecięcych marzeniach bycia syreną. Chcę zjeść w ciszy gofra z owocami patrząc na fale. Oczekiwania. Planowanie. Halucynacje na temat tego co się wydarzy. Po trzydziestu latach życia, jeszcze czasami spodziewam się słuszności swoich oczekiwań. Ja głupia.