Jestem słowikiem, nie, skowronkiem, w każdym razie nie nazywałam się sową.
Choć z tych wszystkich ptaków sowy znam najlepiej. Lubię poranki, lubię wstawać o świcie. Z paroma epizodami życiowymi, jak ten kiedy byliśmy ze spektaklem w Brukseli i przez dwa miesiące wstawałam o szesnastej, to raczej wstaję o szóstej. Ostatni epizod życiowy – pandemia – zweryfikował i uelastycznił kolejne poglądy dotyczącej mojej osoby.
Mam taki zeszyt na którego okładce jest kontur jelenia, kolorem pokryty jest tylko jego umysł. Dostałam ten zeszyt od koleżanek, nie podobał mi się, ponieważ zapisały coś na jego pierwszych stronach. „Miejsce na nas” chyba.
Ludzie, ważna rzecz – napisałam pod spodem.
Choć uznałam wtedy, że nie ma to żadnego znaczenia.
– Jeśli tu usiądę, będę mogła zjeść, czy to miejsca barowe?
– Może pani nawet stać.
Uch, niegrzeczny pan.
Wiem. Noszę wiszące portki, pluszowy kapelusz i wyglądam jakbym miała lat nie dużo,
ale w środku siedzę na wiklinowym, bujanym fotelu. Siwe włosy mam i starcze plamy na dłoniach. Nie pouczam pana, oduczam się pouczania innych. Uśmiecham się serdecznie oświadczając, że jednak wolałabym usiąść.
Uprawiam nałogowy sabotaż z własnym ja.
Nie dotrzymuję postanowień ale tylko tych danych samej sobie,
wywołuję dezorganizację, niepewność i szkodę.
Spędzam ostatnio ze sobą zdecydowanie więcej czasu niż zazwyczaj.
Zaczynam bawić się ze sobą w chowanego.
Tylko w tym Ja, mieści się wiele Ja.
I one w ostatnim czasie są niepodporządkowane,
jedne przejmują kontrolę i rządzą non stop,
inne te których akurat teraz potrzebuję spieprzyły gdzieś.
Postanowiłam je wszystkie odnaleźć.
Rozebrać.
Ustawić w rzędzie.
Nadać im imiona.
A później dać im wszystko to czego chcą.
Mam ich, dorwałam.
Złapałam na gorącym uczynku.
Wiem gdzie mieszkają,
gdzie się kochają,
jak spędzają czas,
a właściwie jak kradną mój.
On nazywa się leń.
Mieszkał kiedyś ze mną pies, na imię miał Black’ie, o siedemnastej kiedy zaczynały się wiadomości siadał, patrzył na zegar wyświetlany na ekranie i wył. Nie wiem dlaczego. Kiedy pojawiał się Maciej Orłoś, pies odchodził a ja razem z nim.
Robią ci się bułeczki.
Wczoraj cały dzień spędziłam na planie serialu, miałam do zagrania sceny nie najłatwiejsze, choć tych łatwych staram się łatwo nie traktować. Opowiadać miałam o przeżyciach traumatycznych, szczerze, wiadomo, przechodząc od względnego spokoju do szlochu, wielokrotnie, to wymaga dużego skupienia.
Po pierwsze; mój wrażliwy mózg nie toleruje migających efektów, ale zapowiedź filmów gutkowych uwielbiam i to jedyne efekty specjalne, które zaczynają się jeszcze przed seansem i są spoko. Efekty specjalne, które wy współtowarzysze-widzowie wytwarzacie są uciążliwe i podejrzewam, że nikomu poza wami niepotrzebne. Błagam więc, nie gadajcie w kinie. Nie interesują mnie wasze myśli i komentarze, często jestem już dużo dalej i głębiej. Widzimy to samo, analizujemy inaczej. Wkradanie się w moje myśli uważam za niegodne, nie mogę w tych warunkach interweniować, nie mogę wam przerwać wy nieczuli troglodyci.
– A na tej Marywilskiej to coś jeszcze jest poza sklepem z kosiarkami?
– Nie wiem, nigdy nie zwiedzałam tego terenu, poza halami na których jest plan.
– Plan czego?
– Filmowy plan.
– A to pani jest gwiazda?
– Nie, nie jestem.
– Jak to?
– Jestem aktorką, to moja praca, moja codzienność.
– Ja ostatnio poznaję ciekawe osoby.
– Kogo pan poznał?
– No dzisiaj to jechałem z dziewczyną, taką drobną, no, jak pani, ona na motorze z koleżanką po Grecji jeździ. Dzisiaj to jechaliśmy po jakieś dentki, dętki czy coś. Później to wsiadła taka kobieta już, no, z Niemiec. Na Odlewniczą ją wiozłem na egzamin. Chce się nauczyć jeździć. Chyba jeździ ale tam u Niemców. Tu se zrobi, będzie miała taniej. No i jechałem kiedyś z takim aktorem co jest statystą, a teraz to w ogóle awansował i jeździ samochodem po tym planie. Kiedyś to tylko stał, później zobaczyli, że on zdolny i obrotny to mu dali jedno słowo powiedzieć. Później już parę słów i teraz dobrze zarabia.
Po całym dniu na planie, wysiadam z samochodu transportowego w centrum mego pięknego miasta. Piekące podbicia stóp po całym dniu w szpilkach nie pozwalają mi o sobie zapomnieć, ale idę.
Siostra kończy jutro czterdzieści jeden lat, po prezent więc zmierzam do Sephory w domach centrum, której już tam nie ma okazuje się, więc sprawdzam gdzie kolejna najbliższa. Przystaję na chwilę, wzrok do wyświetlacza telefonu kieruję. Stopy z butów na zmianę wyjmuję i nagle na parę centymetrów od mojej twarzy wyrasta mężczyzna.
Odskakuję nieco, opadam na stopy bolące. Wzrokiem pytam „co do kurwy” a on się uśmiecha i nic.