Pierwszy piątek po dniu dziękczynienia.

Gdybym się miała zdetonować by wielu ludzi zabić, to bym to zrobiła dziś w złotych tarasach. W black friday. Pierwszy piątek po dniu dziękczynienia. Mało kto wiedziałby kiedy to jest, mało kto wie kiedy jest święto dziękczynienia. Wypada ono w czwarty czwartek, ładnie. W black friday ponad sto milionów Amerykanów robi zakupy, ponoć jest to dzień w roku najbardziej dochodowy. Polska od dwóch lat aspiruje by czarny piątek i tu wzmagał konsumpcjonizm to granic możliwości. Od paru dni w relacjach na Instagramie piękne panie informują mnie, że jeśli na stronie internetowej jakiegoś sklepu wpiszę ich pseudonim z liczbą jakąś, to zniżkę dostanę. Kiciusia20 na przykład. Nie wiem jak to działa, nigdy nie próbowałam. Wzbudza to ponoć spore zainteresowanie. Są jedzenia w proszku, zegarki, majtki, torebki, co by można w nie zapakować jeszcze więcej rzeczy różnych. Kiedyś na kolacji byłam w restauracji Warszawa Wschodnia u Mateusza, co spoko gościem jest. Przy stole długim siedziały panny o blond włosach, dużych piersiach i wargach ponętnych, świecących bądź matowych. W każdym razie w rozmiarach zbliżonych. Nie mogłam zapamiętać ich imion, a raczej które imię do której panny należy. Kiedy zamieniły miejsca czułam się jak w grze „trzy kubki”. A raczej jestem w to dobra. Jedna z panien opowiadała odnośnie torebek, że ona kiedyś do witkaca poszła, do lui vitą. I tam poprosiła o torebkę największą, taką, żeby się w niej te pliki pieniędzy, co jej mąż każe do banku w gotówce przenosić zmieściły. Ponoć się nie zmieściły i torebki nie wzięła. Długo nie wiedziałam czy to był dowcip, czy anegdota z jej życia wzięta. Koleżanki chichotały z zamkniętymi wargami, ich końce tylko ledwo do góry unosząc. Starałam się zrozumieć wówczas to, że torebki naprawdę mogą być potrzebne. Dzisiaj kiedy się obudziłam i ponownie zamiast tworzyć zaczęłam innych oglądać, zostałam zaatakowana piątkiem. Piątek, piątek, czarny, tylko dzisiaj. No wiadomo, jutro przecież będzie sobota. Przemyślałam sprawę zakupów swoich i doszłam do wniosku, że niczego poza bułką dziś kupić nie potrzebuję, a bułka właściwie też nie jest konieczna. Przytaknęłam na życzenia udanych łowów, przez którąś z wirtualnych kobiet wypowiadane. I poszłam się zająć życiem wokół pieniędzy się nie kręcącym. Siostra moja zadzwoniła z prośbą bym przygotowała na urodziny mojej siostrzenicy pięcioletniej mieszkanie swoje, w którym się one odbywać będą. Balony, konfetti, jakieś dla wszystkich kapelusze. To chyba pięciolatce będzie się podobało. Więc weszłam do sklepu co się Tiger nazywa. To jeden z moich ulubionych. Można w nim kupić notesów dużo, jakościowo niezłych, za złotych parę. Są tam też rzeczy, które mnie zupełnie nie interesują. Na przykład zwierzęta, którym można z otworu, który odbytnicę przypomina, brązową gumę wycisnąć. Robiłam to dziś wielokrotnie, myśląc o rozmowie mojej ostatniej z przyjaciółką, która mi opowiadała jak to podczas ćwiczeń brzucha po porodzie organy wewnętrzne się opuszczają, no i efekt może być podobno taki jak u tych zwierząt gumowych. Uznałam więc zabawki te za poniekąd edukacyjne. Włożyłam do koszyka balony w różnych kształtach, pompki do nich, bo po nastu latach palenia tytoniu to z dmuchaniem różnie bywa. Do rozwieszania różne kartony co się girlandy zwą i inne cuda kolorowe. Żadnego rabatu nie dostałam. Więc zupełnie o tym czarnym piątku zapomniałam. Zakupiłam na obiad batona francuskiego nugatowego. I udałam się do złotych tarasów po kolejny dla pięciolatki prezent. Wchodzę wejściem podziemnych, a przede mną po horyzont ludzkie głowy. Widok niczym na dawnym stadionie dziesięciolecia. Jak w kolejce do grobu Jezusa w Jerozolimie, albo i większy tłum. Jadąc schodami ruchomymi myślę o tym, że gdyby choć jedna osoba się zachwiała i spadła to niczym lawina z ludzkich ciał kulę ulepi, co spadać będzie kolejne trupy w siebie wplątując. Ocierają się o siebie ludzie jeszcze żywi, ale jakby martwi. Kurwy pod nosem wypowiadane słyszę. Złoszczą się, że inni ludzie na ich drodze stają. Na drodze do sklepu. W sklepach kto wyższy ten ma przewagę i trochę powietrza. Szybciej zobaczyć może to, co go interesuje. A poczucie mam, że interesuje ich wszystko. Oby tanio. Co z jakością nic wspólnego nie ma. Kobiety widzę w kolejce do szatni ustawione, na sobie mają zarzucone znaczne ilości materiałów. Ubrania przez przedramiona przerzucone, przez barki, w dłoniach torby z których nogawki i rękawy wystają. Na stołach kopce ubrań, przez szybkie ręce przerzucane. Polują, rzeczywiście. Kobiety z Instagramu życząc dobrych łowów były wręcz dosadne. Nagle ten baton co go na obiad kupiłam, ślinę mą w gardle zagęścił. Przepraszam chciałam powiedzieć pani, która mnie trąciła. I ciecz gęsta wówczas do dróg oddechowych się dostaję. Powietrza złapać nie mogę, kaszlę, głosu z siebie wydobyć nie zdołam. Więc wzrokiem pomocy szukam. Sekundy jak minuty mijają, oczy mijających mnie w sklepowe półki wlepione. Ramionami mnie trącają, może ktoś mnie choć niechcący w plecy klepnie. Pomimo zachowania nietypowego uświadamiam sobie, że jestem niewidoczna, że zaraz się do zgonu doprowadzę albo kalectwa. Sama się klepać zaczynam, oddech wraca, kaszle jeszcze przez chwil parę, nawet obrzydzenia w moich towarzyszach nie wzbudzając. Wracam z zakupów swoich ciesząc się z tej pompki najbardziej, bo ona przed kolejną utratą powietrza mnie uchroni. Pociągiem wracam wśród ludzi obojętnych. Kobieta naprzeciwko telefon odbiera. Marzenki tata nie żyje – mówi. Chwilę o tym kiedy zginął opowiada. A następnie o tym, że przez tą całą sytuację dzisiejsze zniżki jej przepadną. A kody przecież dostała na Instagramie. Black friday tylko dzisiaj jest przecież – kończąc mówi. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *