Powiedziała nam kiedyś, żebyśmy po zajęciach, wracając do domu znaleźli kamień. Mieliśmy zabrać go ze sobą. Nie mógł być to kamień przypadkowy, mieliśmy wiedzieć, że to właśnie ten, który chcemy ze sobą zabrać. Większość osób w grupie miała już swoje kamienie, ja ciągle nie mogłam go znaleźć, choć kamieni na ulicy leży mnóstwo, żaden z nich nie był moim.
W moim nowym domu pierwszego kwietnia, parę minut po godzinie szóstej słychać stłumione śpiewanie. To spokojne, smutne tony polskiego kościoła. Tam większość rozpacza, mało kto się cieszy, może czasami ktoś dziękuje, czując w sobie wdzięczność. Może wdzięczność można nazwać radością. W Polsce chyba bliżej jest do takiej formy radości. Ludzie tu rzadko z radości skaczą, rzadko głośno się śmieją. Zdecydowanie częściej są pełni rozpaczy. Może to dobrze, może są wrażliwi. A może jednak po prostu tylko zmęczeni i zniechęceni.
Nie jestem idealna.
Wstaje dwie godziny później niż postanowiłam. Przeglądam wiadomości a przed porannym pisaniem miałam nie zarzucać swojej głowy danymi. Piję etiopijską kawę i palę mentolowe marlboro, zamiast przez conajmniej czterdzieści minut ćwiczyć a później zjeść coś, co oczyści moje jelita i poczucie winy. Mam piękny, duży dom, a w nim ciągle nierozpakowane pudła po przeprowadzce. Mam wspaniałego partnera a nie daję mu codziennych, porannych uśmiechów. Nie wycałowuje go tak jak powinnam, tak jak chciałabym. Nie zawsze mówię kocham, kiedy to czuję. Nie zawsze jestem wdzięczna za to co mam. A mam wszystkie części ciała. Poza astygmatyzmem w prawym oku widzę bardzo dobrze, dobrze słyszę, potrafię utrzymać równowagę, choć przez dwadzieścia dziewięć lat nie nauczyłam się dobrze jeździć na rowerze.
Wstawałam dziś leniwie, po przebudzeniu patrzyłam na swoje umalowane paznokcie u stóp i stojące tuż obok łóżka tulipany. Mam bardzo długie włosy, często plączą się gdzieś pomiędzy moim ciałem co bywa bolesne. Mam piękne piersi i dziurę tuż nad pępkiem, ślad po kolczyku, który zrobiłam w wieku trzynastu lat, kiedy moja kobiecość prosiła się o manifestację. W tym samym czasie kiedy zimą chodziłam z odkrytymi lędźwiami i nie zakładałam czapki na ułożone włosy. Kiedy zaczynałam czuć wzrok mężczyzn na swoim ciele. Dziś, szesnaście lat później, po kolczyku w pępku pozostała tylko dziura.
Minął kolejny rok i pomimo wypalonych wielu nabitych fajek i zjedzonych wielu kilogramów cukru czuję się zacnie. Mądrzej się czuję, bo miałam okazję poznać się lepiej, bo się w tym roku lepiej sobie przyjrzałam i nie zawsze byłam piękna i nie zawsze dobrze było patrzeć.
Ona nawet herbatę robi z jakąś intencją. Na przykład robi ją specjalnie dla mnie, ale tak naprawdę ją robi, skupia się na każdym ruchu, nie jest to tyle co mechaniczne zalanie chłodnego kubka wrzącą wodą, nie myśląc o tym, że kubek jest chłodny a woda wrząca. Ja tego nie wiem, o herbacie, sama mi to powiedziała, ale może być to prawda, ponieważ widziałam jak zgarniała okruchy ze stołu, jej palce jakby tańczyły, tak samo układa swoje palce kiedy trzyma za ucho filiżanki albo pali papierosa. Dotyka wiedząc, że dotyka. Patrząc widzi. Milcząc słucha.
Są tacy ludzie co by ich łyżkami można; co by z nich łyżkami można kraść, co by z nich się można nieustannie uczyć, nawet kiedy ich nie ma. Danuta Szaflarska była jedną z tych osób, które żyły jakby w innym świecie, które przeszły tak wiele, a do ostatnich dni, były w ciągłym ruchu z uśmiechem na twarzy.
Gadam z sobą, mówię sobie słuchaj; wstawaj codziennie o szóstej rano, ćwicz przez godzinę jogę, rozciągaj swoje ciało, wzmacniaj mięśnie, później daj sobie kolejne pół godziny; weź prysznic, nasmaruj ciało pięknie pachnącym balsamem, ochlap buzię sto razy lodowatą wodą, wetrzyj olejki, użyj najlepszych perfum.
Zabierz się do pracy, pisz, rób to codziennie. bądź gotowa. w ciągu dnia będzie parę spotkań, castingów, planów. Bądź czujna i otwarta. Uśmiechaj się przede wszystkim do siebie. Wypij minimum dwa litry wody w ciągu dnia. Jedz małe porcje i tylko tego na co na prawdę masz ochotę.
W filharmonii panuje swojska elegancja, każdy po swojemu; przez czerwone usta i wysokie obcasy po sportową elegancję w t-shirt’owo – jeansowym stylu. Wizerunkowy przekrój społeczeństwa pełen, choć raczej twarze inteligentne, raczej oczy widzące.
Muzyka zespołu Queen w symfonicznym wydaniu przyciąga pełną widownię, tym bardziej, że to pierwszy taki koncert w Filharmonii Narodowej. Przyjeżdża do nas ekipa z Łodzi, o której ponoć mój ojciec dyrektor znany aktor, którego nazwiska z racji elegancji nie należy wypowiadać, ale nazwisko to zaczyna się na Li a kończy na da, powiedział, że jak na meneli z Łodzi to grają zajebiście. ponoć, ja tego nie słyszałam, choć anegdota powstała w czasie antraktu i ruszyła w świat błyskawicznie.
Kiedy człowiek pracuje w wolnym zawodzie, wszelkie godne około-zawodowe możliwości zarobkowe są brane pod uwagę. Zostałam zaproszona na casting na prowadzącą nowego programu telewizyjnego. Telefon od agenta dostałam gdzieś pomiędzy innymi pracami, a właściwie pomiędzy ludźmi ściśniętymi w autobusie komunikacji miejskiej. W upalny, warszawski dzień.
Wiem, że prowadząca, że tv, że rozrywka, zmierzam więc dowiedzieć się więcej. Castingów w ciągu dnia czasami zaliczam po parę, więc nieco zdziwiona przekraczam próg nieznanego mi przeszklonego budynku korporacyjnego. Przed budynkiem, wzrokiem witają mnie panowie, zapięci pod szyję, niemalże zjadający papierosy w trakcie swych krótkich przerw, niemalże zjadają i mnie wzrokiem. Po drodze na piętro naste jestem naście razy legitymowana. Naście razy w windzie, wnioskuję, że znane sobie twarze obserwują mnie od stóp do głów jako tę nową – nieznaną – niewidzianą tu dotychczas.
Nikt nie mówi dzień dobry, do widzenia, dziękuję ani spierdalaj, pod płatami czołowymi kłębią się plany i aktualne oceny sytuacji.