Kiedy miałam parę lat i pytano mnie kim chcę zostać kiedy będę dorosła, odpowiadałam, że mamą.
Nie aktorką, nie artystką, pisarką, nauczycielką…
– Kim będziesz, kiedy będziesz dorosła?
– Mamą – mówiłam.
Być może patrzyłam na moją mamę, osobę z którą zawsze byłam bardzo blisko, której ciepłe, czarne oczy obejmowały mnie miłością i poczuciem bezpieczeństwa. Której ciało było ciepłe i zawsze gotowe na przyjęcie w objęcia mojego. Pamiętam jak czytamy książki w moim dziecięcym, piętrowym łóżku. Jak razem przyklejamy naklejki do łóżkowego sufitu. Jak opowiada mi historie, które nigdy się nie wydarzyły, ucząc mnie tym samym czułości i wrażliwości wobec siebie i innych. W tym łóżku, przytulone, godzinami czytałyśmy książki, oglądałyśmy encyklopedie, uczyłyśmy się zwierząt, roślin i kosmosu. Razem patrzyłyśmy w niebo, w święta Bożego Narodzenia sadzała mnie na parapecie skąd szukałyśmy pierwszej gwiazdy. Nigdy nie widziałam Świętego Mikołaja, zawsze przychodził kiedy akurat nie było mnie w pobliżu. Pukał do drzwi kiedy brałam kąpiel, albo tata spotykał go przypadkiem kiedy szedł do sklepu. Mama nigdy nie mówiła za dużo o Mikołaju, w ogóle nie mówiła za dużo o rzeczach, których nie była pewna. Była rzetelna w przekazywaniu informacji. Nigdy nie czułam się oszukiwana. Pamiętam nasze pierwsze rozmowy o religii. Pamiętam wierzę w Boga Ojca wszechmogącego, pamiętam niezrozumienie wobec słów umęczon pod pontskim Piłatem, ukrzyżowan, umarł i pogrzebion zstąpił do piekłów a potem zmartwychwstał. Pamiętam jak mama rozpracowuje i tłumaczy mi każde z tych słów, ich prawdopodobieństwo i mistycyzm. Niczego nie spycha, nie zostawia. Nigdy nie podnosi głosu. Jest łagodna i koi moje niepokoje. Wstaje o poranku, gotuje, sprząta, słucha Bajora, często się wzrusza. Podoba mi się to co widzę, od wtedy do dziś podoba mi się moja Mama. Nie chcę być taka jak ona. Jestem odrębna, jestem swoja, jestem ważna, dzięki niej.
Nigdy nie czułam potrzeby posiadania dziecka, posiadania? Jak to słowo nie współgra z współbyciem. Jak wyklucza partnerstwo. Nigdy nie miałam w sobie potrzeby posiadania kogokolwiek. Powielania części siebie. Obserwuję powszechnie pojawiające się chęci utrzymania swojego jestestwa. Chęci otrzymania bezwarunkowej miłości. Halucynacje dotyczące tego, że zapewnisz sobie człowieka, który zajmie się tobą na starość. Dzięki, któremu nie poznasz się z samotnością. Kogoś, kto będzie przy Tobie. Kim ty będziesz się zajmować. Komu poświęcisz swoje. Rodzina jako najwyższe dobro, jako ucieczka, jako kryjówka, jako wytłumaczenie, spełnienie, powinność, wybór. Obserwuję.
Wielokrotnie wyobrażałam sobie swoje dziecko. Nigdy nie miało twarzy, nigdy nie umiałam go zobaczyć w pełni. Dziecko widmo. Pojawiające się w wyobrażeniach jako możliwość, nie jako odrębny byt. Pamiętam jak zajmowałam się dziećmi znajomych, moich sióstr, pamiętam jak pachną ich małe ciałka. Jak otwarcie patrzą w oczy, jak są zaangażowane w zabawę, jak serio traktują to czego doświadczają. Jak są uważne na siebie i innych. Jak szybko reagują, jak się nie kontrolują, nie zagłuszają, nie chowają swoich emocji. Pamiętam jak mnie fascynują, jak wiele się od nich uczę. Jak bywam zmęczona po wielogodzinnym kontakcie. Nie podejmowałam jednoznacznej decyzji o tym czym będę miała dzieci. Wiem, że jeśli nadejdzie odpowiedni czas pojawi się klarowność. Obserwuję swoje reakcje na coraz częściej pojawiające się pytania dotyczące rodziny. Nie masz męża? Nie jesteście po ślubie? Nie chcesz mieć dzieci? Nie możesz? Może najwyższy czas?
Może to nie jest twoja sprawa.
Moja mama od kiedy pamiętam snuła teorie dotyczące pojawiania się na świecie dzieci.
– Dziecko samo wybiera kiedy przyjdzie odpowiedni czas, nie najwyższy, nie zależny od innych, odpowiedni. Uśmiechałam się do tej teorii.
Pierwszego dnia grudnia o godzinie ósmej rano na Rynku Starego Miasta wybiły dzwony, a ja wiedziałam, że pojawił się Smok. Zostałam matką smoka. Byłam spokojna i podekscytowana jednocześnie. Dużo w tym czasie płaczę, zdecydowanie więcej niż zazwyczaj. Nie wiem czy w moim organizmie jest odpowiednia ilość kwasu foliowego, czy mogę wypić rano kawę i czy nie jestem za szczupła. Wiele nie wiem a mimo to jestem spokojna. Prawdopodobnie wszystko miało być dokładnie tak jak jest. Zaufaj – powtarzam sobie. Jest ciemno, patrzę na rozkładające się na ścianach cienie, nie znam ich, nie jestem tu długo, zimno mi w dłonie i chyba muszę zacząć od początku, tylko gdzie jest początek? Może właśnie dziś.
Pamiętam jak leżeliśmy na dachu przy alejach Jerozolimskich.
Dam sobie pół roku i oświadczę ci się, mógłbym to zrobić nawet teraz, wiem, że będziesz matką moich dzieci – mówił. A ja słuchałam i wiedziałam, że to może być prawda. Pierwszy raz dziecko, które dotychczas nigdy nie miało twarzy, nabrało formy, odnalazło się w wyobrażeniach. Poznałam go pierwszego sierpnia. Kiedy go zobaczyłam wiedziałam od razu, że jest dla mnie ważny. Piliśmy wietnamską kawę we Wrzeniu, patrzyłam w jego wielkie, niebieskie, uśmiechnięte oczy. Patrzyłam na jego zawstydzone ciało, na wszystkie gesty troski i zachwytu kierowane w moją stronę. Nie wiedziałam, że miesiąc później będziemy rozmawiać przez telefon siedemnaście godzin, że pomimo tego, że moje życie wywala się do góry nogami, dzięki niemu poczuję się bezpiecznie i spokojnie. Wpuściłam go do siebie. Odpowiadałam na wszystkie jego pytania, najszczerzej jak potrafiłam. Patrzyłam w jego oczy i nie umiałam oderwać wzroku, widziałam miłość, widziałam przyszłość, widziałam zrozumienie. Napisał mi najpiękniejsze życzenia, napisał…
…Ten dzień był dla mnie zawsze ważny. Graniczył między beztroską a odpowiedzialnością, między chaosem a porządkiem, między pełnią a schyłkiem. W żółciach, brązach trzeszczących liści znajdywałem spokój. Dziś jest podobnie. Nostalgia miesza się z teraźniejszością wilgocąc oczy. Wiem, że potrzebujesz przestrzeni, żeby rozłożyć skrzydła. Pozwól, że zjawię się za moment.
Poznałem w ciągu swojego życia setki osób. Każdej maści, narodowości, różnych wyznań, miar, wieku, orientacji, wyglądu, zainteresowań. Nigdy, przenigdy nie spotkałem kogoś nawet podobnego do Ciebie. Ja tego nie rozumiem i nie będę próbował ale wiem, że jesteś najbardziej wyjątkowa wśród ludzi. Całe moje ciało, duch, umysł, krzyczą jedną pieśnią. Na nią czekałeś całe życie. Nie wiem co to dokładnie znaczy, ale wiem, że nie wyobrażam sobie wrócić do rzeczywistości bez Ciebie. Świat zdawałby się pusty.
Jesteś kalejdoskopem marzeń. To, co masz w środku będzie się zmieniać, ja wiem, ale będzie również ciągle z tych samych części składowych, które pokochałem. Nie boję się żadnego wzoru w jakim będziesz chciała się zatrzymać. Nie boję się Twojego smutku, złości, radości, lęku, śmiechu, płaczu, pomysłów, chęci, barier, potrzeby jakiejkolwiek. Ba! Ja chcę to wszystko przeżyć. Chcę to czuć. Czekam na to.
Chcę za Tobą podążać w poszukiwaniu Ciebie, Mnie, Nas. Wiem, że Ty to umiesz. Wielką radość sprawia mi kiedy czegoś mnie uczysz. Chcę się z Tobą ciągle zmieniać, pozostając takimi samymi. Chcę żebyś miała swój dom. Chciałbym też nazywać go swoim.
Chcę uczyć się z Tobą, od Ciebie, o Sobie, o Sobie przy Tobie. Chcę zmieniać zdanie, mylić się, zgadzać z Tobą a czasem nie zgadzać.
Widzę Cię bez przerwy. To wykracza poza moje pojmowanie, czytałem tylko o takich połączeniach między ludźmi i tęskniłem za Tobą nawet Cię nie znając.
Kiedy jesteś na wyciągnięcie ręki świat się zatrzymuje. Czas nie istnieje. Chcę być obecny. Mnogość doświadczeń tak mnie zalewa, nie chcę uronić ani jednego. Przysięgam, nasz taniec jest najpiękniejszy ze wszystkich w jakich brałem w życiu udział, a piosenka dopiero się zaczęła.
Twoje oczy. Tam jest wszystko i jeszcze więcej. Nie muszę nic mówić, wykonywać żadnego ruchu, oprócz zawstydzenia kiedy już nie dam rady zaglądać w nie bez przerwy. Nie potrzebuję żadnych innych oczu, chyba że moich, być może naszych dzieci – przecież One by miały takie same oczy! Twój głos. On mnie do Ciebie sprowadził – tak jak w oczach, słychać w nim wszystko.
Życzę Ci Domu, w sercu. Życzę Ci, żebyś była zmienna, ale pozostała sobą.
Życzę Ci, żebyś widziała siebie tak, jak widzą Cię inni, Księżycowy Smoku Ognia.
Kim jesteś piękny człowieku – pomyślałam, kiedy do mnie napisał. Pisał o czułości zamkniętej w człowieku, pytał o emocje, wysyłał zdjęcia nieba i był gotowy być przy mnie pomimo huraganu, którego doświadczałam w tamtym czasie. Zaufałam, a właściwie zrobiło to moje ciało, umysł nie nadążał. Ciało ponoć wie pierwsze.
Dzień przedtem, zanim o poranku wybiły dzwony, słuchaliśmy jego dziadków. Nie wiedziałam wcześniej kim był Adam Hanuszkiewicz, poznawałam go przy nim.
Od początku miałam wrażenie jakby był mi bliski. Rozmawialiśmy o tym kiedy ludzie powracają w kolejnych wcieleniach. Snuliśmy teorie dotyczące śmierci i narodzin. O poranku dnia następnego wybiły dzwony, a ja wiedziałam, że jestem w ciąży. To była moja pierwsza myśl po przebudzeniu. Po prostu wiedziałam. Dwie kreski na trzech testach. Patrzyliśmy na siebie z czułością, z pewnością, spokojem. Rozpoczynam nowy rozdział.
– Cieszy się pani? – zapytał doktor Wrona
– Tak
– Zapraszam na fotel.
Byliśmy tam razem, jak na każdej następnej wizycie. Oglądaliśmy kształtujące się w moim ciele nowe życie. Wymienialiśmy uśmiechy.
– Tu mamy domek – zaczął – w nim pojedynczy pęcherzyk o wymiarach 13×9, w nim pęcherzyk żółtkowy o średnicy ponad 3 mm, a tu pojedynczy żywy zarodek, mierzy prawie 4 mm. Widzą państwo to mruganie, to jego serduszko. Jest pani w 6 tygodniu ciąży.
Jestem w 6 tygodniu ciąży, w moim ciele kształtuje się odrębne ciało w którym bije serce.
Patrzę na ekran, widzę to mruganie, nie odrywam wzroku, moje serce bije szybko, jestem podekscytowana i wzruszona. Jednocześnie budzi się we mnie niemal zwierzęca siła i motywacja. Jestem przejęta i spokojna jednocześnie. Gotowa. Jestem gotowa. Pierwszy raz w życiu poczułam się jak matka, gotowa do działania matka. Matka, która piecze cynamonowe bułeczki na śniadanie i ta, która jedną ręką unosi samochody. Ta, która tuli i koi przy piersi ale też ta, która stanie oko w oko z każdym zagrożeniem by chronić swoje dziecko. 57 dnia jego oczy powoli przesuwają się na swoje miejsce, wiadomo już jaki będą miały kolor. Mogą być ciemne jak najczarniejsza noc albo błękitne jak krystaliczna górska rzeka. Kiedy dzielę się z rodziną opłatkiem w moim ciele rozwija się niezależny mózg. Przechodząc w kolejny 2024 rok jestem w pełni obecna. Nie przyjmuję żadnych używek. Spędzam go z przyjaciółmi, serwuje im owoce i drinki na bazie gazowanej wody. Planujemy wspólnie, dzielimy się marzeniami. Patrzymy w niebo, dużo rozmawiamy. Zapisujemy dwanaście marzeń na nadchodzący rok, o północy zjadamy dwanaście winogron za ich powodzenie. Przytulamy się wszyscy, jemy upieczoną przeze mnie pizzę, ciasto z owocami i urodzinowy tort. Patrzyłam w obecne, trzeźwe oczy, nie było żadnego choćby najmniejszego konfliktu. Jeśli taki będzie kolejny rok; pełen marzeń, planów, realizacji, uważności i spokoju przyjmuję go z otwartymi ramionami.
Moje dziecko ma dwadzieścia osiem milimetrów, jest wielkości małego motyla. Budzę się o poranku ale jeszcze długo pozwalam sobie na śnienie. Przeplatam się z nim dłońmi, czuję jego ciepły oddech na swoim policzku. Jestem spokojna. Czuję się zaopiekowana. Bywam zmęczona, są takie dni kiedy ledwo unoszę powieki. W moim ciele tak dużo się dzieje. Jem zdrowo, staram się być na siebie czujna jak nigdy wcześniej. Omija mnie większość objawów pierwszego trymestru, nie jest mi niedobrze ani przez pół sekundy. Krew krąży w moim ciele dobrze jak nigdy. Widzę jak moje ciało się zmienia. Przyglądam się poszerzającym biodrom, pełnym piersiom. Patrzę na siebie z zachwytem. Stale pracuję; gram w serialu, reklamach, pozuję do zdjęć, idę w pokazie mody. Premierę ma film w którym zagrałam, na Netflix wskakuje serial z moim udziałem. Udzielam wywiadów, nagrywam podcasty. Zakładam firmę, organizuję parę kursów, biorę pod swoje skrzydła naście osób, które będę prowadzić w najbliższych miesiącach. Chadzam na biznesowe spotkania, biorę udział w castingach, dużo planuję. Czuję się świetnie. Moje organy wewnętrzne mają coraz ciaśniej przez co mój oddech mógłby się skracać, ja jednak oddycham pełną piersią. Pomiędzy dużo odpoczywam, pozwalam sobie na spanie, czytanie, powolne spacery, nie pędzę.
Patrzę na Rynek Starego Miasta. Obserwuję ludzi. Odwiedzam muzea, galerie sztuki, niektóre wielokrotnie. To był niezwykły czas, w kamienicy pod Lwem. To już zawsze będzie miejsce, które będę traktowała z sentymentem. To miejsce gdzie zdecydowałam się na nowe, gdzie zdecydowałam poznać się lepiej. Gdzie pokochałam i byłam kochana. Gdzie przeżywałam wiele i pozwalałam sobie na czucie wszystkiego co się pojawiło, gdzie uczyłam się wyrażać swoje potrzeby i głośno mówić o tym czego chcę. Gdzie pojawił się mój Syn. Od początku wiedziałam, że to chłopiec. Przyjaciele i rodzina obstawiali, przeczuwali, a ja wiedziałam. To pierwszy chłopiec w mojej bardzo kobiecej rodzinie. Termin porodu ustalony został na 1 dzień sierpnia, to dzień w którym się poznaliśmy, w którym się poznamy. Będziesz zodiakalnym Lwem, z kamienicy pod Lwem. Nie braliśmy pod uwagę żadnego innego imienia.
Lew Hanuszkiewicz.
Witaj nowa istoto.
Obserwuję Cię na ekranie monitora, widzę jak się poruszasz, jak się uśmiechasz. Widzę Twój piękny mózg, bijące serce, kręgosłup, wszystkie wewnętrzne organy, malutkie paluszki. Patrzę na twoją twarz, duże oczy i pełne usta. Wiem, że to stwarzanie jest wytłumaczalne, naukowe acz doświadczanie tego niepojęte.
Pamiętam jak ustaliliśmy, że jesteśmy z tego samego roku smoka, że rok najbliższy będzie kolejnym czwartym cyklem smoka od naszych urodzin.
– Jeśli urodziłabyś w nadchodzącym roku, to też byłby smok – mówił na dachu, patrząc w niebo. Uśmiechałam się, czując realność naszych przepowiedni. Na kamienicy pod Lwem, tuż nad wyrzeźbionym tam lwem, jest Smok. Uśmiecham się do tego. Do tej pięknej historii, do naszego czasu, naszego roku. Do rozpoczynającego się cyklu dziewiątego, który będzie trwał przez kolejne dwadzieścia lat. Czuję, że to będą piękne lata mojego życia. Powracam do celebrowania życia. Czuję zapach powietrza, przyjmuję promienie słońca prosto w otwarte źrenice. Uśmiecham się do napotkanych ludzi. Rejestruję każdą zmianę w swoim ciele, każdy twój ruch. Robię wszystko na co mam ochotę, dużo się śmieję, kocham, towarzyszę, uczestniczę. Nie karmię się niczym co mi nie służy. Nie słucham opinii, plotek, negatywnych wiadomości.
Chcę karmić cię tylko pięknymi dźwiękami.
Dobrymi słowami,
ciepłymi oddechami pełnymi miłości.
Chcę o ciebie dbać.
Trzymać cię za rękę, pokazywać przeszkody, pozwalać ci je samodzielnie pokonać.
Chcę odpowiadać kiedy będziesz pytał.
Chcę być obecna i usuwać się w cień kiedy już nie będziesz mnie potrzebował.
Chcę ci kibicować, wspierać, wierzyć w ciebie.
Chcę być przy tobie i dla ciebie, nie gubiąc po drodze siebie.
Chcę kochać twojego tatę najpiękniej i najdłużej jak to będzie możliwe.
Chcę piec rano ciasto, otwierać szeroko okna i obserwować życie.
Z Tobą.