Zostawia nas po wszystkim gdzieś pomiędzy dzieciństwem a dorosłością.

Lubię teatr WARSawy, często jak się do niego idzie, ktoś po drodze przez nowe miasto gra, kobiece obcasy wpadają pomiędzy nierówności bruku, a kiedy pogoda jest deszczowa – jak dzisiaj, jest smutno i pięknie jednocześnie.
Bufet teatru jest obklejony czarno-białymi gazetami, pan leje wino po brzeg kieliszka i można kupić u niego paluszki, snikersy czy jakiś inny chips co się jednocześnie nijak i bardzo ma do takich miejsc jak to.
Widownie witają głosy, których się nie słucha, będąc zasłuchanym jeszcze w opowieści towarzyszy, ale kiedy na scenę wchodzi ona pochłania momentalnie całą atencję. Bulgocze w jej środku od pierwszych chwil do samego końca. Przez około godzinę, nie drętwieję, nie uciekam myślami. Jestem z nią i z samą sobą; ze swoimi wspomnieniami i swoim dzieciństwem, bo o nim w tym monodramie dużo. i wspaniale, bo nic nas tak nie rusza jak my sami. nad żadnym innym dramatem nie będziemy się bardziej rozczulać niż nad swoim. Jeśli podczas monodramu jesteśmy w stanie wielokrotnie wskoczyć w swój środek, co jest uruchomione przez aktorkę nienachalnie, delikatnie i intensywnie to wyjdziemy dotknięci i tacy zostaniemy, oby jak najdłużej. Jeśli podczas tych około sześćdziesięciu minut uda nam się spotkać z samym sobą, z samym sobą malutkim i jeszcze siebie samego utulić, ukochać i pożegnać spełnionego, to może i lżejsi wyjdziemy niż przybyliśmy.
A ona otwiera dłonie, łączy się z nami energetycznie, i to nie tylko dla siebie na dzień dobry, ale później wielokrotnie wchodzi z nami w relacje i łączy nas widzów ze sobą. Tak mocno, że siedząca obok mnie starsza pani, której pomarszczone, zwiędłe dłonie nerwowo głaszczące torebkę ze skóry nagle szukają mojej sąsiedzkiej dłoni i łapią za nią, a stopa jej chaotycznie pukająca w podłogę milknie, wiem, że słodko-gorzka pamięć uruchomiła najgłębiej ukryte wspomnienia. Nigdy przecież nie wyrastamy z własnych wspomnień. Możemy uruchomić dziecięcy strumień świadomości.
Było ciepło, pachniało deszczem, to co narysowaliśmy na chodniku zmył deszcz. nasz przyjaciel czekał na nas, albo wcale go nie było, może właściwie nigdy go nie było a my zawsze czekaliśmy. może nie było mamy albo taty. a może wyobrażaliśmy sobie to, że oni wszyscy są, tak silnie, że w końcu się pojawili. wymyśleni przez nas, tacy jakimi byśmy chcieli ich zobaczyć. może na talerzu były nasze ulubione kotleciki, a ciocia krysia zakrztusiła się kiszonym ogórkiem. może cokolwiek. Każdy ma jakieś swoje własne pamięciowe schody. A monodram „ Tato nie wraca” pozwala nam po nich wskakiwać w górę i spadać z nich prosto na twarz.
A ona nie kłamie, jest bezczelnie otwarta i patrzy prosto w nasze oczy. Przytula nas, modli się przy nas i odśpiewuje dziecięce wyliczanki, które wszyscy znamy, a o których dawno zapomnieliśmy, a przypominanie ich sobie w pojedynkę uznalibyśmy za głupie. A to przecież wcale nie jest głupie, bo każdy z nas w środku jest malutki, czasami ucieka wzrokiem a czasami ryczeć mu się chce. I ona pokazuje nam nas tych malutkich. Wdziera się, nie puka. Zostawia nas po wszystkim gdzieś pomiędzy dzieciństwem a dorosłością.
Warto się tam znaleźć, choć na chwilę.
anse kabanse flore, oma de oma de oma deo deo riki tiki.

„Tato nie wraca”
autor: Piotr Rowicki
występuje: Agnieszka Przepiórska
czas trwania: 60 minut

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *