Naciągacze. Tyrani asertywności. Nie o finansowych oszustach tu, a o baristach na przykład. Wchodzę do kawiarni, mam ochotę od rana na kawiarniane Americano, na naszą zwykłą małą czarną z miodem, bo tak najbardziej mi smakuje. A pan czy pani urocza patrząc na mnie, bądź wcale nie patrząc latte mi proponuje, bo wyglądam w ich mniemaniu jakbym codziennie piła latte z mlekiem spienionym. A ja piany pić nie lubię.
Słuchał mnie. Dwa dni przed imieninami zaprosił na wyjątkowy koncert, wyjątkowej Katarzyny Groniec. I to Katarzyny Groniec śpiewającej Agnieszkę Osiecką. Z Agnieszką wychowywałam się od dziecka, nie ma jak pompa śpiewałam na cały głos mając lat parę. Przeżywałam wszelkie pierwsze uniesienia na Saskiej Kępie i tworzyłam tam siebie. Zostawiałam znajomych, zostawałam sama; pisałam siedząc na rozgrzanych chodnikach, spacerowałam godzinami rozmyślając. Mój pierwszy raz z Millhaven w wykonaniu Groniec pozostawił ślad pod skórą na zawsze mniemam.
Lubię teatr WARSawy, często jak się do niego idzie, ktoś po drodze przez nowe miasto gra, kobiece obcasy wpadają pomiędzy nierówności bruku, a kiedy pogoda jest deszczowa – jak dzisiaj, jest smutno i pięknie jednocześnie.
Bufet teatru jest obklejony czarno-białymi gazetami, pan leje wino po brzeg kieliszka i można kupić u niego paluszki, snikersy czy jakiś inny chips co się jednocześnie nijak i bardzo ma do takich miejsc jak to.