Mam taki zeszyt na którego okładce jest kontur jelenia, kolorem pokryty jest tylko jego umysł. Dostałam ten zeszyt od koleżanek, nie podobał mi się, ponieważ zapisały coś na jego pierwszych stronach. „Miejsce na nas” chyba.
Ludzie, ważna rzecz – napisałam pod spodem.
Choć uznałam wtedy, że nie ma to żadnego znaczenia.
Wyjęłam go po latach i położyłam na szafce nocnej koło łóżka. Tuż po przebudzeniu zapisuję w nim swoje sny. Teraz w czasie pandemii, wyłączyłam nawet wibracje podczas połączeń wyciszonych, mój telefon rzadziej dzwoni, mogę spać do której chcę. Codziennie jednak ustawiam budzik. Iphonowe ptaki wyrywają mnie ze snu, a ja wówczas staram się zapamiętać jak najwięcej z tego co mój umysł przeżył w nocy. Zasypiam ponownie, a te poranne sny są bliżej, stają się uchwytne, wtedy sięgam po zeszyt i piszę.
Śniły mi się dziś wybory. W rzeczywistości mają się odbyć za parę dni, ale pomimo bliskiego terminu nie ma pewności czy się odbędą. Na internetowej domenie przeznaczonej dla organizacji rządowych jest trzysta trzydzieści sześć stron, na których można poczytać o wyborach. Jak głosować w Macedonii, Kuwejcie, Angoli. Jak w Polsce głosować do dziś pewności nie mam. Karty wydrukowane, ale nie wysłane, ponieważ żadna ustawa takowych działań nie obejmuje. Kto wydrukował – nikt się nie przyznaje. Panowie politykowie jak przedszkolacy. Drapią się po wystających brzuchach, unoszą brwi w geście zdziwienia, opuszczają wargi i udają, że nie znają, że nie wiedzą, nie widzieli. Wiedzą natomiast jak wybory korespondencyjne przeprowadzić, no pewnie, przecież one funkcjonują od dawna, ale nie dla wszystkich. Ze wszystkimi będzie trudniej, każdy niemądry jeśli nawet umiejętnie odda głos, to później nawet mądry liczący zanim otworzy kopertę, o ile uda mu się nie podrzeć wyniku, sprawdzi pesel, województwo i możność głosowania, wrzuci kopertę z koperty do urny – to potrwa. Kolejne otwarcie kopert z wynikami i zliczanie głosów, choćby ludzie pracowali całe doby, bez przerwy, to zajmie im to prawdopodobnie miesiące. Doczekać się nie mogę.
W moim śnie wybory odbywały się koło lodziarni Słodki Migdał w której podczas wakacji ustawiają się długie kolejki. Żeby wziąć w nich udział trzeba było wcześniej wyjąć ze skrzynki list, nie wiedziałam czy w ogóle powinnam brać w nich udział, nie wiedziałam gdzie jest moja skrzynka, poszłam bez listu. Po drodze minęłam moją koleżankę aktorkę, pozdrawiała mnie z uśmiechem. A ja na to pozdrowienie zaczęłam kaszleć, wyplułam w jej stronę wielkie plwociny, choć w rzeczywistości nigdy nie nauczyłam się pluć. Aktorka była oburzona.
Koronawirus – krzyknęłam i zatańczyłam do melodii, którą stworzył iMarrkeyz.
Twerkowałam w pobliżu lokalu wyborczego. Kiedy tam dotarłam, siedziałam przy plastikowym białym stoliku z ludźmi, których twarzy nie pamiętam. Jedliśmy lody i rozmawialiśmy o kandydatach na prezydenta. Patrzyłam na ogromną kolejkę ludzi nie zachowujących narzuconego przez rząd dystansu.
– A Ty co? Na Kidawę? Jak twoi rodzice, na ten niedziałający od lat schemat.
– Na Biedronia pewnie, tak wygląda jakby głosowała na Biedronia. – Pamiętam jak chciała namalować na swoich Martensach tęczę.
Nie patrzę na nich, dostaję wiadomość na Facebooku „głosuj na Hołownię”. A ja nie wiem czy mogłabym głosować na kogoś, kto wierzy w Boga. Nie wiem czy mogłabym głosować na kogokolwiek, kto nie skończył uczelni wyższej. Nie wspominając już o wykształceniu odpowiednim do sprawowanego rządu. Takich kandydatów jest prawie połowa, między innymi…
– Bosak nauczył się pięknie mówić językiem agresji – słyszę w tle.
Wstaję i odchodzę, nikt nie mówi o Dudzie. Duda odkąd się pojawił to jakby go nie było.
Mój towarzysz mówi, że ktoś ma fajne cycki. Płynnie za tym podążam.
Chwilę wcześniej byłam na wakacjach w Egipcie w towarzystwie podstarzałych kobiet, które wyjechały na czas pandemii, by móc kontynuować wstrzykiwanie w swoje ciała kwasu hialuronowego i silikonu. Towarzyszyłam przy operacjach. Patrzyłam na ich uśpione twarze i rozdarte klatki piersiowe. Później albo wcześniej siedziałam w basenie ze znajomymi, których nazwisk nie podam. Namawiali mnie bym z nimi zamieszkała. Głównie on, zawsze namawia mnie wzrokiem do trójkąta. Ona zawsze to widzi i udaje, że nie widzi. A ja zawszę się dziwię, że żyją przemilczając tematy istotne. Na jawie robią dokładnie to samo.
Miałam w tym Egipcie operowaną nogę. Na klatce schodowej w bloku moich rodziców, Borys który parę lat temu powiesił się w piwnicy, mija mnie pijany. Ma na twarzy maseczkę lekarską.
– Przepraszam, mógłbyś mnie przepuścić na schodach, miałam operowaną nogę.
Kiwnął, zachwiał się, rozparł ramiona i oparł się nimi o ścianę. Podziękowałam i zbiegłam po schodach, przeskakując co dwa stopnie. Przed blokiem widziałam swojego psa, który ubrany w skórzane czarne szelki rodem z sex-shopu, robi sztuczki, których nigdy nie potrafił.
– Fikołki – woła do mnie pani, która z nim wyszła. Puszcza mi oczko. Ma tak opalone ciało, że na jej ramionach i dekolcie powstało wiele plam pigmentacyjnych.
– Ostuda – odkrzykuję.
Budzę się i sprawdzam co znaczy słowo Ostuda. To pierwsza rzecz, której w swoim śnie nie zrozumiałam.
„Ostuda to brązowe plamy barwnikowe, które pojawiają się na skutek zaburzenia gospodarki hormonalnej u kobiet, zbytniej ekspozycji skóry na promieniowanie słoneczne oraz przez uwarunkowania genetyczne.” – czytam.
Nie sprawdzam nawet, który z kandydatów na prezydenta ma wykształcenie wyższe.
I czy lody Słony Migdał są już otwarte.
Zadziwia mnie niezmiennie, że podczas marzeń sennych wiem rzeczy, o których w rzeczywistości wydaje mi się, że nie mam pojęcia. Przeżywam odczucia, których nie doświadczałam, a jeśli wydarzają się na jawie, okazują się być z sennymi zbieżne. Tak naprawdę nie doświadczam ich wówczas pierwszy raz, bo poznałam je w snach. Postanawiam spożywać Ginkgo Biloba przed snem a nie rano jak dotychczas. Niech mój mózg przekracza granicę. Rano będę łykać suple, na które dałam się namówić influanserce z piękną cerą. Influanza to przecież grypa, choroba paskudna, wpływowa fakt. Influancerzy – infekują.
O to w tym chodzi. Dopiero to odkryłam, idiotka.
Po przebudzeniu moje myśli pędzą strumieniem świadomości intensywniej niż podczas którejkolwiek innej części dnia. Czuję się jak geniusz. Dzwoni mama. Zaraz moje przeświadczenie zmiażdży.
– Oddzwonię, jestem w procesie twórczym – odpowiadam.
Przepływa przeze mnie intuicja. Biegnę parzyć kawę, odpalam ostatniego papierosa, palę, choć moje ciało jeszcze się nie obudziło. Przez moje myśli przelewają się oceany słów. Jest ósma rano. Nalewam kieliszek wina. Myję zęby, zakładam seksowny szlafrok, używam Unum, by on, który pojechał po śniadanie nie czuł i nie widział absurdów sytuacji, które tworzę. Wszystkie te zewnętrzne rzeczy są dla mnie aktualnie nieistotne, przecież to zawsze tylko przykrywka. Gdyby ubrania miały opisywać moją osobowość, byłabym nago.
Stoję na tarasie, pada deszcz. Spokojnie spożywam wszystkie używki. Od początku kwarantanny głównie piję i palę. Codziennie robię też powitanie słońca, codziennie się pielęgnuję, czytam łapczywie klasyki literatury, oglądam filmy, których na Netflixie nie ma. Netfilx też oglądam, hbo i amazon. Gotuję, piekę, jem głównie warzywa i owoce. Ważę pięćdziesiąt pięć kilogramów przy stu siedemdziesięciu pięciu centymetrach. Bezskutecznie uczę się języka angielskiego. Piszę. Rozpoczynam nowe projekty artystyczne. Mam więcej pieniędzy niż zazwyczaj. Mało wydaję. Więcej pomagam. Dla przyjemności kupuję ubrania vintage.
– Wysyłka paczkomatem czy dostawa rowerowa? – pyta sprzedająca
– jezu a rowerowa to nie wiem co to – odpowiadam
– To znaczy, że ja wsiadam na rower i Ci przywożę, ja mam trening, ty masz skórę. Boom.
– zapraszam do lasu na kawę na tarasie.
– Uuu.
Tak zaczynają się nowe znajomości, których zawierać się w czasie pandemii nie powinno. podobno. Wyobrażam sobie romans ze sprzedającą ubrania vintage.
Tak zaczynają się miłości, miłości kocham najbardziej, swoje i cudze.
Pisze do mnie moja przyjaciółka. Moja przyjaciółka jest zaprzyjaźniona z dekadentyzmem. Piszemy teraz moją drugą książkę. O dziewiątej rano wysyła mi sms:
„Bardzo podoba mi się Pan, który naprawia właśnie z kolegami rury w garażu. Flirtowaliśmy już 3 razy. Jak wygląda taki flirt? Czy mogę odłączyć pani wodę na 10 min? Nie proszę Pana, właśnie miałam się iść kąpać. Akurat teraz? Zawsze proszę Pana. Bardzo chciałabym już iść na randkę bez maski. Ten pan jej nie ma i ja też nie. Majtek też nie mam. Nie zdążyłam nałożyć. Kiedy rozmawiam z nim jak z dużym pięciolatkiem to jego oczy błyszczą. Faceci to kochają. Faceci chcą być niewinni jak maili chłopcy, tylko potem jakoś się nie udaje. Ale zawsze kiedy sobie o tym przypominają to nakręcają się jak dziewczyna na zakup nowych butów. Ta niewinność jest piękna.”
Moja przyjaciółka jest fascynująca. Jeszcze nigdy mi się nie śniła.
Wracam więc do łóżka z nadzieją, że może mi się przyśni, choć dogłębnie odczuwam już bezsens istnienia. Jest godzina dziewiąta dziesięć. O godzinie dziewiątej jedenaście stwierdzam, że moja rybka nie żyje. Budzę się o jedenastej, nic mi się śniło. Z wyborami dalej nic nie wiadomo. On opowiada mi, że dostał świadczenie od lekarza, by móc ponownie zdać egzamin na prawo jazdy. Głupie pytania były – mówi.
– Jakie? – pytam.
– Na przykład „Czy uważasz, że instytucja małżeństwa to przeżytek i trzeba ją znieść.”
– Co tak leżysz? – pyta. – Pewnie zamówiłaś już pizzę, kupiłem nam buty, otworzymy później.
Potem mówi już tylko o tym jak quinoa strzela mu pod językiem i że zaznaczył w tych testach, że ma chorobę psychiczną.
– Dlaczego tak zrobiłeś? – pytam.
– Szukałem afery.
– Pani pytała mnie czy zajeżdżam innym drogę, czy pouczam kierowców nawet czy jestem smutny. Przecież mogę odpowiadać tam co tylko chcę, to co ta pani chce usłyszeć, ale napisałem, że boli mnie, że PiS jest u władzy i że gospodarka upada przez koronawirusa. Pani się śmiała, powiedziała, że nareszcie, ktoś coś napisał.
– Chodź mnie przytul.
Zasypiamy.
Na poważnie zaczynam dzień koło piętnastej.
Parzę kawę, piję dużo wody, nie palę, piszę, pracuję, dzwonię, odpisuję, medytuję, wariuję.
Po każdym obudzeniu traktuję życie coraz mniej poważnie.
Okazuje się, że rybka żyje.
Nawet śmierć potrafi żartować.