Gdybym się miała zdetonować by wielu ludzi zabić, to bym to zrobiła dziś w złotych tarasach. W black friday. Pierwszy piątek po dniu dziękczynienia. Mało kto wiedziałby kiedy to jest, mało kto wie kiedy jest święto dziękczynienia. Wypada ono w czwarty czwartek, ładnie. W black friday ponad sto milionów Amerykanów robi zakupy, ponoć jest to dzień w roku najbardziej dochodowy. Polska od dwóch lat aspiruje by czarny piątek i tu wzmagał konsumpcjonizm to granic możliwości.
Po prawej seksualne gry, po lewej skromne z nogi na nogę wykroki. „Vodka, vodka” przy barze proszą, jedyne słowa po angielsku znane. Dj tutejszy z brodą czarną ‚twe oczy zielone’ uruchamia, Polacy się uruchamiają, ręce w górze, wargi do śpiewu rozchylone, oklaski. Tańcz, skacz i pij drinka z pomarańczą. To mój pierwszy raz był. Nigdy nie słyszałam tych hitów mego kraju europejskiego, mając świadomość, że ten rytm pod skórą rodaków wielu, uruchamia chęć zabawy.
Co rok kupuję kalendarz. Ma spełniać wiele wymagań. Każdy dzień ma mieć swoją stronę, ma mieć plan roczny i miesięczny, na notatki miejsce, papier miękki i wiele innych. W zeszłym roku kupiłam wymiarowo dobry, wiele plusów w nim znalazłam, ale sprężynę ma i długopis się na kolejną stronę przebija, a ja lubię mieć codziennie stronę czystą.
Na cmentarz chodziłyśmy regularnie, ale tylko parę dni w roku był wyjątkowy. W święto zmarłych pojawiali się na nim ludzie. Przyjeżdżali z daleka. Parkowali swoje lśniące samochody w błocie przed bramą. Wydeptywali w ziemi ciężarem swoich ciał doły, w które kolejni wpadali, o które się potykali. Kobiety przechodziły bokiem pomiędzy grobami by nie ubrudzić futer. Składały dłonie do modlitwy, nie zdejmowały kapeluszy ani rękawiczek.