Miesiąc później.
Budzę się na powystawowym materacu w malutkim pokoiku.
Sięgam po zeszyt w którym zapisuję sny. Przywiozłam go z domu,
pierwszego domu po tym rodzinnym, który szczerze potrafiłam nazwać domem.
Domu, który mnie zachwycał, który był spełnieniem dziecięcych marzeń.
Zostawiłam te lody dla niego, ale zjem je, bo jestem smutna.
Świeci słońce, zrobiło się zupełnie zielono, właściwie to już chyba są wakacje.
Nie wiem czy to dobrze, że jem te lody z chorym gardłem.
Wszyscy moi najbliżsi tulą mnie i mówią, że bardzo się cieszą, że wróciłam.
A ja dziś nie cieszę się wcale, nie widzę tego lata. Nie czuję w tych dotykach nic kojącego.