kiedy kończy się nas?

Zimowe miesiące; powolne, szare, na zewnątrz wszystko dzieje się w zwolnionym tempie. Święto zmarłych, tym razem to i moje święto. Część mojej dotychczasowej tożsamości umiera. Pozwalam jej odejść. Zaduszki, dzień urodzin mojej dziecięcej przyjaciółki. Mając parę lat jeździłyśmy z jej rodzicami zielonym tico. Miał szare obicia. Klęczałyśmy tyłem do kierunku jazdy, patrząc przez tylną szybę. Odjeżdżałyśmy od świata. Wszystko co widziałam zostawało w tyle.  Jak teraz. Wspominam każdy moment, który pojawia się w moich myślach. Przywołuję historię, którą tworzyłam. Oddala się ode mnie jak tamten świat. Miesiąc temu wsiadłam do małego tico, nie wiem jak z niego wyjść. Nie wiem dokąd jedziemy. Czuję jakby ktoś mnie porwał. Patrzę w tył. Nie mam siły by odwrócić się w kierunku jazdy. Nie umiem nawet sprawdzić kto siedzi za kierownicą, kto prowadzi… Czy to mogę być ja? Nie mówię stop, po prostu patrzę na oddalające się obrazy. Moje dotychczasowe życie, wydawałoby się idealne, takie proste, bez żadnych problemów. Co u Ciebie? – doskonale – odpowiadałam. Teraz mówię, że jest trudno, że nie śpię, nie jem, trudno mi złapać oddech. Chodzę powoli, podnoszę chęci z podłogi, niosę je przez chwilę a potem wypuszczam. Rozsypują się, nie mam pewności co teraz powinnam podnieść. Prawdopodobnie najpierw siebie. Nie odpisuję na wiadomości, odczytuję i zaznaczam jako nieprzeczytane, kiedyś do nich wrócę, pewnie to już będę inna ja. Czas mija. Dzwony biją. Serce łomocze. Od miesięcy pada, co chwilę huragan. Woda leje się przez oczy na puste ulice. Brodzę w kałużach własnych łez. Jesteś zadowolona z rozstania? – zapytał Czy jestem zadowolona z rozstania? Zadowolona z rozstania, roz stanie, nie stanie przy sobie… to chyba odpowiednie słowa. Nie stoję przy nim, on nie stanął przy mnie. Stanęłam przy sobie. Pierwszy raz od dawna, stanęłam przy sobie. Czy jestem zadowolona, że jestem daleko od kogoś kogo kocham? że nie budzę się obok kogoś przy kim czułam się bezpiecznie, kogo akceptowałam dokładnie takim jakim jest i nie bałam się być taką jaką jestem, (czyżby?) Z kim chciałam spędzić resztę swojego życia. Na kogo się zdecydowałam, stojąc w gotowości do bycia we wszystkim co po drodze się wydarzy. Spodziewając się, że wydarzy się nieoczekiwane, trudniejsze niż mogę zakładać. Byłam gotowa. Przez lata dzień za dniem starałam się stworzyć najpiękniejszą relację, pełną zrozumienia, wzajemnego szacunku, troski. Patrzyłam z zachwytem na jego ciało, znałam jego każdy milimetr. Każdy pieprzyk, każdy wpuszczony w ciało tusz, każdy zapach, każdą gładkość i każdą nierówność. Rozpoznawałam każdy dotyk dłoni, każde zetknięcie stóp pod stołem. Potrzebę oparcia o siebie głów i to przepraszam wyrażane w geście bez słów… Uczyłam się na pamięć jego linii papilarnych, oddechów, każdego dźwięku. Patrzyłam na jego zmieniający się przez lata kolor. Kolor, którego nie umiałam określić w słowach, poza tym, że stawał się coraz bardziej szlachetny. Patrzyłam w oczy, które w sekundę odzwierciedlały wewnętrzne podróże. Widziałam kiedy jest w przyszłości i planuje, kiedy rozpamiętuję, widziałam jak podróżuje w swoich myślach, jak jego umysł szybko przemieszcza się pomiędzy sprawami. Próbowałam go łapać, zahaczać w teraz, być. Nie udało mi się. – Czy jesteś zadowolona z rozstania? – zapytał. Jestem chodzącym żalem, tęsknotą, szlochem, gniewiem, strachem, porzuceniem, niespełnieniem, jestem rozczarowaniem. Jestem kurewsko niezadowolona. Jestem resztką siebie. Ledwo jestem. A przez lata byłam …stale gotowa na to, żeby wspierać, przez lata byłam najdelikatniejsza i najłagodniejsza w wyrazie; żeby nie urazić, nie skrzywdzić, pomóc, cokolwiek po drodze by się nie działo, byłam. Gdzie byłeś kiedy się zgubiłam? Gdzie byłeś kiedy cię potrzebowałam? Gdzie byłeś kiedy się tak bardzo bałam? Gdzie byłeś kiedy byłam wykończona i bezsilna? Kiedy nie umiałam wołać o ratunek, kiedy nie mogłam jak zwykle ze wszystkim sobie poradzić. Gdzie byłeś? Gdzie zniknął mój dom? Mój kot? Moja przyszłość? Moje dzieci, na które czekałam. Mój spokój. Moja starość. Pamiętam jak stoję na środku holu, nie jestem w stanie unieść rąk. Mówi, że mnie rozumie, bo jak kiedyś mieszkał u niej to też nie czuł się jak u siebie. Bo jak kiedyś mieszkał u niej. Jak kiedyś mieszkał u kogoś. Mieszkam u kogoś. U niego. Dlaczego od zawsze mówił – u nas. Kiedy kończy się nas? Miałam nadzieję, że nigdy. W łóżku jest dla ciebie miejsce. Jest dla mnie miejsce. Tam jest dla mnie miejsce w jego domu. W jego domu jest dla mnie miejsce. Mam tak zaciśnięte gardło, że nie mogę powiedzieć słowa. Fale oceanu, potężne, ogromne fale jak w Nazare. Przychodzą nieoczekiwanie, czuję jak rosną, jak zalewają całe moje wnętrze smutkiem, złością, jak mnie obezwładniają. Próbuję wynurzyć głowę, zaczerpnąć powietrza, pobieram małe hausty, takie, które zapewniają przetrwanie. Analizuję zniknięcie, topię się. Co jakiś czas ktoś rzuca mi koło ratunkowe, odpoczywam w nim przez chwilę, unoszę się na falach. Czasami nawet wychodzi słońce, grzeje moją twarz, czasami  się uśmiecham, a później znowu nadchodzi sztorm na który nie jestem gotowa. Z każdym przypływem, po każdym podtopieniu mam coraz mniej siły. Coraz mniej chęci. Co mam zrobić? Wszystko mam. Jestem zdrowa. Dotychczas umiałam o siebie zadbać, osiągnąć wszystko co zamierzałam. Zrealizować swoje zamiary. Wstawać o świcie, rozruszać ciało, spokojnie oddychać. Spotykać ludzi, dużo się śmiać i żartować. Planować. Pracować. Posprzątać w domu, zrobić pranie i śniadanie,  pisać, czytać, tworzyć. Gdzie jest ta szczęśliwa dziewczyna? Ta, która zachwycała się każdym promieniem słońca o poranku. Gdzie jest ta dziewczyna, która uważała, że wszystko jest możliwe, ta, która głośno się śmiała, która uśmiechała się szeroko. Gdzie ten blask, który zatrzymywał innych? Zgasła zupełnie. Wychodząc na Sylwestra przed początkiem minionego roku, zapisałam słowo – lśnić. Nieco się ziściło. Byłam jak nocna lampa, a może zawsze taka byłam. A może tym razem nie zamknęłam okien, pozwoliłam aby do mojego światła dotarło wszystko; piękne, łagodne, spokojne motyle. Zagubione, szamoczące się ćmy i pająki chcące zapleść w okół swoją sieć. Przyjrzałam się tej zróżnicowanej faunie. Obejrzałam pod lupą. Pajęcza sieć ciężko się zmywa, lepi się do skóry, ciężko się spod niej wydostać, odlepiam po niteczce, wyswobadzam się. Nie gaszę światła. Po ciemku ciężej będzie mi się odnaleźć, nie chcę znikać, nie chcę kończyć tej gry, chcę wejść na nowy poziom, choć czuję jakbym spadła o parę oczek. A może jestem gdzieś na innej planszy. Jakby boska dłoń zdjęła mnie z dotychczasowej gry, a raczej to ten moment kiedy ktoś kiepsko rzuci kostką, strącając pionki. Jestem jednym z nich, tym, który poleciał najdalej, tym, którego nie można znaleźć, na którego macha się ręką i którego już nawet się nie szuka.
W nocy tęsknie najbardziej. W nocy inaczej myślę, w nocy nie umiem się przekonać. W nocy wspominam, martwię się, rozpamiętuję. Wraca do mnie jednorazowa Nescafe kupiona w osiedlowym sklepie, te ciepłe niemieckie lody z Lidla. Muzyka do gotowania. Poranne rapowanie. Szybki krok. Dwa talerze na stole. Śniadanie dla dwóch osób. Pościel z Ikei. Miejsca na świecie. Miejsca w tym mieście. Miejsca w moim sercu, oznaczone, ostemplowane wspomnieniami. Każda chwila co zostaje na zawsze.
W nocy smutki wydają się większe, a może po prostu nie przykrywam ich działaniem, w nocy leżę i płaczę. Nikt tego nie widzi. Nawet ja. Nie chowam łez. Do rana wyschną, a po nocy zostaną tylko opuchnięte powieki. Będę się mijała, nie patrzyła w lustro żeby nie widzieć swoim smutnych oczu. Chciałabym je komuś podarować. Komuś kto weźmie je jak największy skarb. Kto będzie je polerował i uważał by się nie porysowały, jak oczka ukochanego misia. Może ktoś będzie wypuszczał prosto w te oczy ciepłe powietrze a potem przetrze łzy krawędzią swojego rękawa. Ktoś kiedyś zobaczy w nich cały świat. Zrozumie, bez tłumaczenia, bez słów, które zabarwiają obraz. Kiedyś, ktoś zobaczy mnie w pełni. Nie przejrzy się we mnie jak w lustrze, przejdzie na drugą stronę. A póki co przekraczam swój własny próg. Drzwi wielu gabinetów terapeutycznych gdzie witają mnie uśmiechnięte oczy. Zdejmuję buty, polar i wszelkie opory. Mówię godzinami, ani razu nie pojawiła się we mnie najmniejsza chęć zmiany mojej historii; wypowiadałam wszystko co do mnie przychodziło, nie trzymając się ustalonych ze sobą wersji zdarzeń, bez koloryzowania, przeciągania na swoją stronę, bez przekazywania żadnej cudzej myśli, która choćby niechcący mogłaby stać się moją. Krystaliczna szczerość. Porzucony ciężar tajemnic, obietnic, dotrzymanych słów. Na przeciwko oczy pełne chęci zrozumienia. Zaangażowane w historie i to co właśnie buduje się teraz – nową tożsamość.
Żegnam się z nim. Jednym z moich zadań na terapii jest napisanie pożegnalnego listu „Napisz tam wszystko czego nie udało ci się wypowiedzieć, co nie zostało wysłuchane, wszystko to co masz do przekazania. Nie zatrzymuj tego listu, nie przekazuj, nie wysyłaj, pożegnaj się, pogrzeb. Zrób to świadomie. Celowo. Spal go, podrzyj i rozrzuć, załóż żałobną woalkę i wrzuć go do Wisły, cokolwiek wymyślisz niech to będzie ważne i celowe”. Piszę list w którym przede wszystkim dziękuję, mam w sobie mnóstwo wdzięczności, wspominam każdy moment wyryty w mojej pamięci, przeglądam wspólne zdjęcia, wspólne chwile, które czyniły mnie tą, którą jestem dziś.  Przypominam sobie wszystkie spojrzenia, gesty, słowa. Niczego nie nazywam, niczego nie koloruję, przyglądam się minionemu, takiemu jakie było, przyglądam się sobie tam, szczęśliwej, kochającej, wierzącej w wyjątkową przyszłość ale też tej niewysłuchanej, nie utulonej, nie obdarzonej czułością. Tej która z zaufaniem ciągle o coś prosi, wiedząc, że nie dostanie, nie uzyska, że samą siebie oszukuje. Tą, która liczy na zmiany, tą, która płacze, która tęskni, która nawet się nie orientuje, że się opuszcza. Piszę wszystko co czuję. Noszę ten list, miesiącami, dużo waży. Ciężko mi się pożegnać. Na pytanie czy dokończyłam proces pożegnania przecząco kręcę głową. Wychodząc z kolejnego spotkania biorę list i zapalniczkę. Gdzie mam to zrobić? Na tym wielkim placu? W tym parku z którym nie wiąże się żadne wspomnienie? Pod Zachętą? Pod Zachętą. Performace. Jeśli będę palić tu, nikt się nie zdziwi. Nikt nie wystraszy. Nie chcę by ktokolwiek widział. Czytam, w trakcie czytania zauważam, że myślę o czymś innym. Stop. To ważne. Przeczytam na głos. Czytam na głos, ale nie na cały, na głos ale jednak po cichutku. Kończę, wyciągam zapalniczkę, podpalam. Wyobrażam sobie, że cały list zajmie się ogniem, ale tak się nie dzieje. Jest zima, wieje, pada śnieg, jest mokro. Ogień zapalniczki gaśnie, papier ledwo się żarzy. Opala list pięknie, jakby miał być podarowany. Chcę żeby zniknął, zapłonął. Gaśnie. Kurwa. Chowam się w kąt, kucam, próbuję wielokrotnie. Marzną mi dłonie, popiół odfruwa na ubranie, zaraz spłonę, ja. Zwijam list w rulon tak zapłonie szybciej, zajmuje się ogniem ale tylko na chwilę, po czym ponownie przygasa. Dmucham, rozniecam. Raz za razem oddechem uruchamiam ogień. No dobrze, to długi proces, nie tak to sobie wyobrażałam. Ważność tej chwili stała się absurdalna, śmieszna, nieudolna. Podjęte próby nie dają oczekiwanych rezultatów – życie. Przecież tak to wygląda; oczekiwania, które nie zostają ziszczone, zniszczone, spalone… Odchodzę, zrobię to inaczej, trudno. Nie chcę z tym walczyć. Poddaję się. Próbowałam. W zmarzniętej dłoni niosę pożegnanie zwinięte w rulon… i nagle kiedy zaczynam iść, kiedy stawiam krok za krokiem, kiedy idę w swoją stronę, zaczyna płonąć. No jasne, wystarczy obrać kierunek i postawić pierwszy krok. Idę w swoją stronę a on płonie, jakże to symboliczne. Jak piękne staje się to co wydarza się bez oczekiwań, bez siłowej próby kontroli. Uśmiecham się, idę do domu, zostawiam za sobą spalone popioły, spalone oczekiwania, nieudane próby. Już się nie odwracam. W dłoni zostaję mi maleńki kawałek, zanim schowam go w rękawiczce próbuję odczytać słowa, które na nim zostały.  „Czuję”, to jedyne słowo, które udaje mi się odczytać wśród pojedynczych liter.  Postanawiam wrzucić te ostatnie nieskładne litery w ogień,  w jeden z tych przy którym grzeją się mijani ludzie. Wszystkie ognie po drodze są chronione, nie gasną, nikt się nie parzy. Przy jednym z nich stoi skrzynka. Zatrzymuję się przy niej. Skrzynka na listy do świętego Mikołaja, Biegun Północny, kierunek tej życzliwej osoby, która od dzieciństwa staje się ważna, która spełnia marzenia. Otwieram skrzynkę, są w niej listy. Wrzucam do niej mój list pożegnalny z ostatnim słowem – czuję. Po tym trudnym roku, wysyłam list do świętego Mikołaja. Z tym najważniejszym marzeniem. Pamiętaj, powtarzam sobie. Wszystko dzieje się dokładnie tak jak ma się dziać. Zaufaj. Zamykam ten skrawek, niech leci na Biegun. Idę do domu, śmieję się w głos. Chowam przemarznięte dłonie. Pożegnałam, w piękniejszy sposób niż mogłabym sobie wyobrazić. Idę w swoją stronę; działać, podejmować próby, ufać, lśnić. Witaj nowy rozdziale, kolejna przygodo. Witaj pełniejszy, piękniejszy człowieku. Stawiam swój pionek na kolejnej planszy. Nie wiem co się wydarzy. Nie muszę wiedzieć. Mogę po prostu iść. Jestem mieszanką wszystkich dotychczasowych doświadczeń. Każdą swoją porażką i każdym sukcesem. Każdym oczekiwaniem i każdym zawodem. Każdą sprawczością, każdym zniszczeniem. Jestem wszystkim tym co widziałam. Zbudował mnie każdy dotyk, każdy lęk, każde okazane wsparcie. Jestem tym czego się nauczyłam i tym czego nie chciałam wiedzieć. Jestem zmieniającą się perspektywą. Jestem każdym swoim czuciem i wrażeniem. Jestem tu po nic i jestem po coś. Mam wpływ. Każdy mój ruch ma znaczenie.  

3 Comments

  1. Tomek 30 maja 2024

    piękne. poruszające. do szpiku

    Odpowiedz
  2. Tom ek 30 maja 2024

    poruszające. przeszywające. do szpiku

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *