Po pierwsze; mój wrażliwy mózg nie toleruje migających efektów, ale zapowiedź filmów gutkowych uwielbiam i to jedyne efekty specjalne, które zaczynają się jeszcze przed seansem i są spoko. Efekty specjalne, które wy współtowarzysze-widzowie wytwarzacie są uciążliwe i podejrzewam, że nikomu poza wami niepotrzebne. Błagam więc, nie gadajcie w kinie. Nie interesują mnie wasze myśli i komentarze, często jestem już dużo dalej i głębiej. Widzimy to samo, analizujemy inaczej. Wkradanie się w moje myśli uważam za niegodne, nie mogę w tych warunkach interweniować, nie mogę wam przerwać wy nieczuli troglodyci. Choć rzucam wielokrotnie karcące spojrzenia to one nie działają, są ignorowane, co jest przerażające. Byłoby mi głupio gdybym tylko zobaczyła, a właściwie wyczuła subtelny ruch ciała w moim kierunku, jeszcze przed tym spojrzeniem. A wy nic, komentujecie dalej, to co widzicie. „O, ale szybko biegnie”, „O, ale ładne zasłony”, „O, po co on tak” „O, ale jej powiedział” „O,o,o”. Po co, po co, po co w ogóle to robić, a jeszcze na głos, a fuj. Toż to tylko pokazuje innym błahość waszych umysłów.
Po co Ci głowa? – Jem niom.
Więc właśnie, głowa jest nie tylko do jedzenia, serio. Po drugie – jedzenie w kinie. Otwieranie ust podczas konsumpcji jest niewybaczalne, głośne przeżuwanie, mlaskanie, szuranie palcami po tych kartonach i plastikach również, pliiiis. Chcę przeżywać, słuchać pięknej muzyki, dialogów, subtelności, a nie tego co dzieje się pomiędzy waszymi zębami. W kinie żreć to nietakt. Chyba, że na ekranie biegają, strzelają, hałasują, a wokół mało kto myśli. Takie seanse ponoć też się zdarzają. A wy przyszliście po to by jeść niom. No to wówczas, może i tak, ale pamiętajcie, że to co wam z buzi wypada na podłogę to później ktoś zamiatać musi. Po trzecie; im mężczyźni starsi, tym piękniejsi, mądrzejsi, seksowniejsi. Brad u Tarantino na pewno uczynił wiele majtek wilgotnymi. Banderas w Bólu choć zbolały, to pełny Blasku, piękniejszy i prawdziwszy niż kiedykolwiek wcześniej. Jego bohater przepełniony dolegliwościami abstrakcyjnymi i tymi powszechnymi, pamięta o tym by nie przestawać oddychać. O miłości, o nałogach, o niespełnieniach. Jak wszystko, ale w sposób subtelny, inteligentny, czuły. Dawno nie widziałam filmu, który tak pięknie pokazałby jak pierwsze lata życia kształtują całe późniejsze życie. Scena w której Salvo obserwuje murarza/malarza jest jednym z tych urywków rzeczywistości, które mniemam każdy z nas posiada gdzieś głęboko. Urywków, które nas naznaczają, które tłumaczą nasze późniejsze wybory. To film który śpiewa o tym, że każda chwila jest ważna. O tym, jak wypełnić życie. O tym, że to się dzieję, o tym, że możemy decydować, a jeśli tego nie robimy to życie i tak będzie płynęło, i tak zostawi ślady. A miłość potrafi nas odnaleźć mimo wszystko, powrócić bez względu na to wszystko, tak samo jak pierwsze pragnienia.
Kreuje się we mnie od lat teoria na temat tych pragnień. Teoria dotycząca pragnień szczerych, ulotnych, trudnych do złapania. Takich, które intuicyjnie gdzieś w nas pulsują, subtelnie przelatują przez nasze myśli. O tych niewymarzonych, nieanalizowanych. Znacie to? Najprawdziwsze pragnienia, łomocące jak uderzenia skrzydeł motyla, przez ułamki sekund. Tylko one potrafią wracać zmaterializowane. Pomimo wszystko, bez wysiłku, bez starań. One się realizują. Wracają namacalne, realne. Ten film taki jest, wrażeniowy, sensualny. To film, który można poczuć.
I Penelope Cruz, niezmiennie tak pełna życia. Za każdym razem patrzę na nią z podziwem. Nie sposób jej ominąć.
Dolor y Gloria. Ból i blask. Pedro Almodovar.
Przeżyjcie ten film, w ciszy i spokoju.