Kiedyś o poranku po ponad stu nieprzespanych nocach zastanawiałam się dlaczego nie ma mnie teraz na jakiejś ciepłej plaży, dlaczego właśnie teraz o 5 rano nie kończę rozmawiać z ludźmi, tańczyć, nie wychodzę właśnie roześmiana z wielkiej wody. Dziś o poranku smażę pachnące wanilią naleśniki. Opowiadam mojemu synowi o każdej czynności i każdej rzeczy, której używam. Doświadczam tego wszystkiego na nowo. Prostych, codziennych spraw. Obserwuję jak zachwyca się drewnianą łyżką i przede wszystkim pełną obecnością. Czasami układam się w tym mięciutko, nucąc kołysanki Mozarta a czasami umęczona płaczę sobie w samotności, klnę w myślach czując się jak wiór. Codziennie doświadczam parudziesięciu minut, w których rozpoczynam sprint; podczas którego chcę tworzyć, pisać, czytać scenariusze, które nie nadchodzą, wspierać ciało albo po prostu spać. Najczęściej wybieram jednak sprzątanie, jedzenie czegokolwiek i księgowość. Spędzam dziś prawie godzinę patrząc na wirujące w pralce mokre ubrania, oddycham miarowo. Z uwagą oglądam orchidee nadrukowane na płynie do płukania. Nie wiedziałam, że wanilia jest z tej samej storczykowatej rodziny co orchidea. Nie wiedziałam, że mój syn będzie trząsł się z zachwytem do misia Coccolino, którego oglądałam w telewizji mała ja. Miś Coccolino na etykiecie płynu do prania jest w koszuli w kwiaty. Miś Coccolino i mój syn znów przywracają mnie do obecności, znów pozwalają mi po prostu tu być. Przecież nie jestem teraz na plaży. Jestem tu, pod wirującą jak moje myśli pralką. Mogę płakać nad swoimi utraconymi fantazjami albo skorzystać z teraz i zbudować nam najczulsze wspomnienia pachnące waniliowymi naleśnikami.