matkowanie

Matkowanie uczy mnie niezwykłych umiejętności. Kiedyś pracując, nie zażywając żadnych substancji, udało mi się nie spać ponad czterdzieści osiem godzin. Nie polecam, chyba, że oczekujesz niespodziewanych halucynacji. Aktualnie co prawda nieco śpię, ale od ponad czterdziestu dni nie spędziłam z zamkniętymi oczami czasu dłuższego niż dwie godziny, to jak jakiś dziwny challenge albo dziki post, sorry, ale czuję się trochę jak Jezus Chrystus. Nie chodzę jeszcze po wodzie, a może chodzę, po prostu jeszcze nie próbowałam. Na pewno bezszelestnie poruszam się w ciemności, z obciążeniem. Wydaję z siebie dźwięki szszszsz, które potrafią zahipnotyzować. Produkuję nadwyżki oksytocyny i na pstryk reguluję stres a tym samym podnoszę prolaktynę. Czuję, że mogłabym wykarmić ludzkim mlekiem cały Mokotów. Poruszam się szybciej niż Speedy Gonzales. Ogarniam siebie, dziecko i dom w niespełna dwadzieścia minut. Prysznic mogę pyknąć licząc w sekundach. Posiadłam umiejętność podawania i przysuwania sobie stopą odległych przedmiotów. Może za pół roku będę je unosić siłą woli. A właśnie. Siła woli. Nie umiem jej wdrożyć w zaprzestaniu spożywania lodów i w ogóle serwowaniu sobie przyjemności, ale w innych obszarach samokontrola, samoregulacja i samodyscyplina zaczyna się gromadzić w moim małym palcu, dotychczas latały gdzieś nade mną i ciężko mi było je posiąść. A teraz, odhaczam wszystkie zapiski w kalendarzu, nawet te z jutra.  A co najpiękniejsze,  jeszcze bardziej odpieprzam się od siebie. Aktorstwo dało mi wielki obszar swobody w kontekście nie przywiązywania się do swojego oblicza ale matkowanie pozwala mi się czuć najszczęśliwszą i najpiękniejszą po tym piętnastosekundowym prysznicu a jak wklepię w siebie kremik… ooo panie, lśnię.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *