A gdyby to był ostatni twój czas? A gdybyś mogła być zupełnie szczera, stale, w stosunku do wszystkich i przede wszystkim w stosunku do siebie? Czym są kryzysy? Tym, że nie mogliśmy się w pełni wypowiedzieć? Że czujemy się niezrozumiani?
Znam parę technik na ukojenie układu nerwowego, na przełożenie myślowej wajhy na inny tor, na kontrolę emocji, wydawałoby się. Ogarniam mindfulness, ogarniam używki. Medytacje i dzikie tańce pod wpływem. Krzyk i za mocny seks. Ciszę i oddech. Tylko kiedy niezrozumienie, niewypowiedzenie i obawy dobijają się od środka to chyba nie ma lepszej recepty niż to dopuścić, pozwolić, uszanować. Nie wiem.
Jestem na wakacjach, zarzekam się, że ich nie lubię, że nie potrzebuję odpoczywać, bo przecież robię to na bieżąco. Poza tym wolę pracować, pracowanie zapewnia mi spokój. Decyduję się, żeby wyjechać ale rozpoczynam to z miejsca, w którym nie chcę. Decyduję się na rzeczy, których nie chcę, wypowiadam słowa, których nie jestem pewna, to nie może kończyć się dobrze. Patrzę na morze i góry, jestem w pięknym miejscu, którego nie potrafię docenić. Płaczę. Jestem z kimś kogo kocham, a spędzam czas sama.
Uciekam z obawy przed konfliktem, przed jego konsekwencjami, przed słowami, których rezultatów nie umiem przewidzieć. „Chciałbym żebyśmy spędzili dobry czas, ty już mnie nie kochasz, złoszczę cię”. Patrzę w jego oczy i mówię, że jestem zła na siebie. Odbijam się w cudzych spojrzeniach, w cudzych reakcjach, wypowiedziach.
Gubię się w mętliku myśli. Przestaję rozumieć o co mi chodzi. Wszystko mam, niczego mi nie brakuję, ba, wydawałoby się, że w chwili w której nie czuję się szczęśliwa mam więcej niż do szczęścia potrzeba. Szczęście jest proste ale tylko wtedy, kiedy jestem w harmonii. Kiedy myśli nie pędzą wśród obaw i niepokoju, kiedy emocje są zaopiekowane, kiedy ciało jest zdrowe i sprawne, inaczej gówno.
O dziewiątej rano piję kawę i palę najmniejszego papierosa jaki był w pobliskim sklepie. Stukam w klawiaturę, patrzę na morze, słońce grzeje moje ciało. Obok jest on, który mnie kocha i stara się zrozumieć, obok jest mnóstwo możliwości do wykorzystania, doświadczeń do przeżycia, uśmiechów i czułości do wymienienia. I to mój wybór czy zostanę tam gdzie jestem czy wyjdę naprzeciw. Chcę z tego skorzystać, nie chcę spędzać czasu zaplątana, obezwładniona przez własne wyobrażenia o tym jak mogłoby być inaczej.
A gdyby to był ostatni mój czas? Przecież, nie ma żadnej innej przestrzeni niż teraz, reszta to tylko halucynacja o tym jak mogłoby być inaczej.
Puść to.
Dzień później oddycham zupełnie inaczej. Mój krok zwalnia, więcej patrzę, więcej widzę. Obcy mi kot ociera się o moje nogi. Zdejmuję buty, idę boso, jest mi ciepło. Uśmiecham się do dzieci, rozmawiam ze wszystkimi zwierzętami które spotykam. Idę na poranne ćwiczenia, ruszam się, czuję każdy ruch, doceniam. Rozluźniam napięcia. Leżę na macie kiedy deszcz zaczyna padać na moją twarz, to przyjemne. Pani się złości, zakłada plastikowy wór na głośnik, pyta czy kontynuujemy. Pewnie, chciałabym, ale ktoś nie chce, ktoś się złości, że pada, że mokro, że inaczej zaplanował, że ten jebany deszcz wszystko zepsuł, sprawy przerwane w pół jak nieosiągnięty orgazm. Frustracje, spłycone oddechy, jakiś taki ścisk, wąskie widzenie, tylko to teraz ważne, że się zepsuło, że ktoś, coś, przeciwko, znów kurwa, jak zwykle.
A ja leżę tam, otwieram oczy, rozumiem, byłam tam wczoraj. Uśmiecham się do nich łagodnie. Odchodzą wkurwieni. Zostaję sama. Czuję jak na moje ciało pada deszcz i tylko to, aż to, wdzięczność, żadnych problemów. Stempluję się tym, zapamiętuję. Oby jak najrzadziej tam lądować, w tym wąskim tunelu niespełnionych oczekiwań.