Spędziłam tydzień na wsi. Nie nakładałam makijażu ani butów. Słuchałam wiatru, śpiewu ptaków, bzyczenia much i mruczenia kota. Wyczuwałam każdy ruch i dotyk. Nie wypowiadałam żadnych słów i nie nawiązywałam kontaktu wzrokowego, a spędzałam ten czas wśród dwudziestu paru pięknych osób. Patrzyłam jak siedzą, leżą, chodzą i jedzą. Nie oceniałam, nie komentowałam. Byłam. Ponad osiem godzin dziennie spędzałam w praktyce medytacyjnej; naprzemiennie siedziałam, chodziłam, siedziałam, leżałam, w ciszy. Czułam się tak, jakbym zatrzymała czas. Każda minuta trwała, w dobrym tego słowa znaczeniu. Każda minuta uświadamiała mi jak dużo mam czasu i jak na co dzień z niego w pełni nie korzystam. Przez ten tydzień obserwowałam swoje myśli, emocje i ciało. Widziałam schematy, potrzeby i fantazje. Nie martwiłam się przeszłością, nie obawiałam przyszłości, byłam w teraz, które nieprzerwanie zmieniało się w wymiarze nie sekund i minut lecz doznania; piękna, znaczenia i ważności chwili. To bezczasowe doznanie było czymś, co słowami mogłabym tylko skarykaturować i pomniejszyć, a nie przekazać. To doznanie było pojmowaniem. Pojmowaniem wszystkiego bez wiedzy o czymkolwiek. Witałam się codziennie z życzliwością i wyrozumiałością. Zrozumiałam co znaczy mieć silne, mocne plecy i otwarty, miękki przód. Nie garbiłam się wcale. Jadłam zdrowo, w ciszy, uważnie. Ptaki budziły mnie o świcie, wychodziłam boso na wilgotną trawę. Stawałam w słońcu i cieniu. Rozmyślałam o tym jak bycie w świetle bywa przyjemne ale też jak może być męczące i o tym, że dobrze czasem stanąć w cieniu. Nie mówiłam dzień dobry ani do widzenia. Siadałam koło innych i nie musiałam uciekać od żadnej niewygody, od dyskomfortu, nie musiałam rozmawiać o pogodzie i rzeczach nieznaczących, kiedy chciałam mogłam bez słowa odejść i to było ok. Nie musiałam nic planować, nie miałam żadnego celu a jednocześnie mnóstwo olśnień i chęci na potem. Kontrolowałam impulsy i dawałam sobie czas na decyzje. Czułam, że mam wybór.
Nie było słów, nie było konfliktów. Była większa czujność i masa życzliwości. W takim stałym poczuciu wzmożonych zmysłów czułam się jakbym po latach wróciła do opuszczonego domu. Na stoliku w jadalni leżała kartka, na której było można zapisać jakieś palące potrzeby. Wśród dwudziestu paru osób, przez tydzień, pojawiły się może ze dwie. Tak dużo się w tym czasie nauczyłam.
Chcę robić wszystko lekko. Myśleć lekko, działać lekko, odczuwać lekko
chociaż czuję głęboko. Niech się lekko dzieją sprawy, niech udaje mi się radzić sobie z nimi lekko bez żadnego bagażu, zupełnie nieobciążona wskakuję ponownie w codzienność z poczuciem, że zawsze mogę wyskoczyć. Znalazłam wyspę spokoju, na którą zawsze mogę wrócić. A teraz chcę śpiewać głośno, tańczyć i doświadczać. Także, cześć, jestem.
Dziękuję Rene Slikker za przeprowadzenie mnie przez ten proces
i wszystkim towarzyszom tej podróży.