Oddaliłam się od siebie.
Czuję się jakbym weszła na jakąś nieznaną górę, na jakiś rodzaj powierzchowności.
Rozbiła tam obóz na jakiś czas, przyjęła nowych ludzi, założyła cudze ubrania, przyjęła rolę.
Na ile można przestać być sobą a na ile to tylko poznawanie własnego zróżnicowania.
Oddaliłam się od siebie.
Zamieniłam swoje mieszkanie, swoich bliskich, swoje codzienne zajętości, rytuały, przyjemności,
pozostały tylko te same ciągoty autodestrukcyjne, one jakoś zawsze trzymają się najmocniej.
Jakby były najbliżej, stały proces unicestwiania.
Właściwie dlaczego nie, przecież śmierć to jedyna pewna, na końcu zawsze będzie ona.
Ja ze swoją jestem w dobrej komitywie, wiem, że czeka. Nie spieszymy się do siebie,
za każdym razem kiedy sobie o niej przypominam macham jej, pozdrawiam i krzyczę
z daleka: dzięki stara, przypominasz mi, żeby żyć, żeby patrzeć ludziom w oczy, przepraszać, wybaczać, zakochiwać się często i prawdziwie; w ludziach, muzyce, obrazach, chwilach. Odpalać uważność i wydłużać czas. Wyostrzać wszystkie zmysły. Zatrzymywać się w biegnącym tłumie. Wczepiać palce we włosy, wyczuwać policzkiem tętno, przytulać, dotykać, smakować. Stawiać powolne kroki, rozglądać się, zauważać. Nie oceniać. Być.
Byłam w ostatnim czasie poza tym.
Oddaliłam się od siebie.
Chodziłam szybko, nie widziałam. Przeskakiwałam życie pomiędzy wykonywaniem wielu kolejnych zadań. Rozgrzebywałam zaszłe wydarzenia. Marzyłam. A czas ciągle był a jednak uciekał. A kiedy nabierałam czujności byłam kimś innym. Płakałam nad cudzymi problemami, narastał we mnie gniew i niezrozumienie, zazdrość i niespełniona chęć bycia blisko. Ciagle nie wiem na ile moje ciało odróżnia te równoległe życia. Na ile wie kiedy przeżywam prywatnie a kiedy zawodowo. Kiedy to wszystko łączy się na chwilę w jedność a kiedy rozłącza w zrozumieniu. A może to wszystko się łączy.
Może wcale się nie oddaliłam, może po prostu przestałam sprawdzać co u mnie.
Zaczęłam tęsknić,
bo przestałam pisać.