Od wielu miesięcy mieszkam głównie w hotelowych pokojach. Zasypiam i budzę się w nowych miejscach, które pachną właściwie nijak. Hotelowa pościel nie pachnie jak świeże pranie, nie schnie na wietrze, nie przejmuje zapachów ukochanych osób. Jest traktowana roboczo, jako jedna z. W hotelach często nie ma wyjątkowości, pokoje są podobne, najbardziej różni je widok z okna. Dostrzegam subtelne różnice powierzchniowe, inne umiejscowienie gniazdek, obtarcia na zagłówkach łóżek, aczkolwiek to ślady ludzkie, jak mój zapach, który po tym jak trzasną za mną hotelowe drzwi, zostanie zneutralizowany.
Oddaliłam się od siebie.
Czuję się jakbym weszła na jakąś nieznaną górę, na jakiś rodzaj powierzchowności.
Rozbiła tam obóz na jakiś czas, przyjęła nowych ludzi, założyła cudze ubrania, przyjęła rolę.
Na ile można przestać być sobą a na ile to tylko poznawanie własnego zróżnicowania.
Oddaliłam się od siebie.
Zamieniłam swoje mieszkanie, swoich bliskich, swoje codzienne zajętości, rytuały, przyjemności,
pozostały tylko te same ciągoty autodestrukcyjne, one jakoś zawsze trzymają się najmocniej.
Jakby były najbliżej, stały proces unicestwiania.