Na parę etapów życie podzieliłam.
Na parę, naście, dzieścia, dzieści, dziesiąt i sto.
Ten pierwszy i ostatni; widać i słychać, że inne są niż pozostałe.
Od nich się zaczyna i na nich się kończy. Na inności, na braku podporządkowania, na egocentryzmie być może, ale takim przyzwoitym, potrzebnym.
Na tych pierwszych paru całe życie się kształtuje. I nie lubię tych co wagę temu odejmują, co mówią, że dzieci pamiętać nie będą, że nie rozumieją. Słów nie, ale emocje, poczucia wszelkie, sczytują w moment, to co szczere rzeczywiście, to co pod słowami jest ukryte. To co się dorosłym wydaje, że się okiełznać nauczyli, że władzę nad tym mają.
To jak matka patrzy, to jak dotyka i jaki jej ton głosu jest. To na co uwagę zwraca, do czego wagę przywiązuje. Co nam czyta i czego słucha. Jak z innymi rozmawia, jak ludzi traktuje i zwierzęta.
To nam świat buduje. Fundament wylewa, co nas będzie całe życie stabilnie trzymał bądź pękać będzie, a my go łatać będziemy próbowali, stawiając na nim kolejne piętra, co przy wietrze chybotać się będą.
Na etapie naście matkami stają się kumple, kumpelki i kumplowie. Lumpowie może się zdarzyć.
Czas prób to jest. Prób relacji, władzy, seksu, używek, samoakceptacji. Trudny to czas, a po latach się do niego wraca myśląc, że beztroski był. Może nie był to czas, który wymagałby coraz więcej pieniędzy mieć, co się późniejszym priorytetem często staje.
To czas kiedy się granicę za granicą przekracza bądź uczy, by się nie wychylać. Samodzielności bądź zależności od innych się uczymy. Albo nam się w życiu już za chwilę zrobi wygodnie, albo bardzo niewygodnie. I tego miejsca, by się umościć szukać będziemy przez kolejne dzieścia lat a nawet dzieści. Jak pies koc szykujący, by się położyć na nim. Będziemy gnietli i gnietli, kręcąc się w kółko. Zadowolimy rodziców w międzyczasie, partnerów, tych z którymi do łóżka chodzimy i tych z którymi próbujemy nie. Dzieci nasze. Tych co nas obserwują. Jak pod wielką lupą, jak mrówki będziemy się uwijać w pośpiechu, w organizacji nie przez nas uporządkowanej. Jak nam dobrze pójdzie, to co jakiś czas ktoś nas po ramieniu poklepie, że jest dumny z nas powie. Ciało nam odda. A to chyba taki czas jest, by się nie rozpędzić w tych cudzych oczekiwaniach. By ze sobą szczerze pogadać.
10 957 dni mojego życia minęło. Codziennie uczę się uważności na każdą sekundę. Medytacji w tym swoim hedonizmie, co dla moich towarzyszy uciążliwy bywa. Mówią mi, że tak powinnam, czy inaczej, że szybciej, że wolniej, że więcej, że mniej. A jedyną osobą, która decydować będzie jestem – ja. Więc wkraczając w etap dzieści witam się ze sobą. Poczucie mam, że już umiem rękę sobie podać. Taką dłoń, dzięki której przywitać się można, na której można się wesprzeć, którą można z zachwytem i szacunkiem ucałować.
Świeczkę na torcie dziś zdmuchnę, życzeniem moim będzie, by realizować zamiary. Mama zawsze mówiła, żeby się nie bać mówić głośno o tym czego się pragnie, a ja to dopiero zaczynam rozumieć. To co wypowiedziane łatwiej się materializuje. Już nigdy nie będę tak młoda jak jestem w tej chwili. Jutro znowu będzie dziś. Czas chyba nie jest linearny. Można się zatrzymać i ponownie powrócić na tor przez siebie wybrany. Włosy w związku ze skończeniem trzydziestu lat obcięłam, a one od razu rosnąć zaczęły, ale na tę jedną chwilę czas się zatrzymał, coś się zmieniło. Nowy ruch się rozpoczął. Przeze mnie wybrany, dzięki realizacji zamiarów rozpoczęty.
W oku coś się zmienia, kiedy własne zamiary się zrealizuje, te piętra kolejne stabilniej stoją. Chybotać się przestają.
I można to robić dalej i dalej i nigdy nie skończyć działać. W tym działaniu, na tym etapie dzieści sens widzę. Zaśpiewajcie mi sto lat, niech się to materializuje, to jedna z najpiękniejszych melodii jest, to życzenie w rytmie oddane. Niech żyje nam – o cóż więcej można prosić?
Spróbuję mając sto lat, parę słów dla was napisać. By nigdy nie zamknąć okręgu,
by nie żyć od – do.
A ja tam sobie nie wyobrażam żyć do setki, chociaż pewnie kiedyś będę tego żałować i mówić, że wszystko za szybko minęło…
Piękny, wzruszający tekst.
Ze wszystkim się zgadzam