To spokojne, smutne tony polskiego kościoła.

W moim nowym domu pierwszego kwietnia, parę minut po godzinie szóstej słychać stłumione śpiewanie. To spokojne, smutne tony polskiego kościoła. Tam większość rozpacza, mało kto się cieszy, może czasami ktoś dziękuje, czując w sobie wdzięczność. Może wdzięczność można nazwać radością. W Polsce chyba bliżej jest do takiej formy radości. Ludzie tu rzadko z radości skaczą, rzadko głośno się śmieją. Zdecydowanie częściej są pełni rozpaczy. Może to dobrze, może są wrażliwi. A może jednak po prostu tylko zmęczeni i zniechęceni. Koło mojego domu przechodzi droga do kościoła. Właściwie jeszcze niedawno chodnik, który został ogrodzony na moim terenie, był najkrótszą do kościoła drogą. Od niedawna wierni dochodzą do fragmentu mojej bramy i skręcają w prawo.
Usiadłam dziś chwilę po wschodzie słońca z zaparzonym rumiankiem, chciałam pisać, ale nie doczytałam wczoraj wywiadu z osobą, w której widzę siebie. Czytam i patrzę na ludzi, którzy wydają mi się bliscy, żeby lepiej nauczyć się siebie.
Kościelny dźwięk mnie zatrzymał, zawiesił w ciszy i milczeniu palców nie uderzających o klawiaturę.
Moja siostra była zupełnie białym dzieckiem, miała białe brwi, rzęsy i najjaśniejsze oczy w klasie. Później, kiedy miała już ponad metr sześćdziesiąt, ogoliła głowę na łyso, nie jadła mięsa i paliła – różne rzeczy. Mieszkała w internacie i przekuwała tam różne części ciała swoim koleżankom. Chyba jeszcze wtedy nie nazywało się to piercing. Czasami piła i raczej nie chodziła do kościoła. Ale życie ułożyło jej taki dzień w którym z samego rana musiała iść się wyspowiadać. Dzień wcześniej wlała w siebie za dużo etanolu. Dzień później płakała w kościele tak bardzo, słysząc dźwięk organów, że to płakanie przeciągnęło się na kolejne dni. Alkohol może pobudzać albo zamykać dozy wrażliwości, jej otwierał serce. Dzisiaj pierwszego kwietnia słyszę te organy, ledwo przebijające się przez mury prawie stuletniego budynku. Ten dźwięk też mnie wzrusza, choć ostatnio płakałam w Notre-Dame, ze względu na ogrom, ciszę, historię i disney’owskiego dzwonnika. Znam tylko parę polskich kościołów, może w dwóch przez moment poczułam więcej. Dziś jednak zupełnie niespodziewanie dostałam od kościoła dźwiękową niespodziankę. Patrzę przez okno na wracających z mszy wiernych. Są eleganccy, idą pod parasolkami, jeden za drugim. Okrywa ich mokra ziemia i las, wyglądają jakby szli w cmentarnym kordonie. Nie widzę ich twarzy, nie wiem czy są radośni, wdzięczni, natchnieni. Siądą dzisiaj do stołu ze swoimi rodzinami. Ja też usiądę, nie będąc wcześniej w kościele. Będę patrzeć w oczy rodziców, sióstr, w tym tej jednej, która z łysej, zbuntowanej głowy stała się poważną panią od pedagogiki specjalnej. Oczy ma te same, więc nie ma to żadnego znaczenia. Koło mnie usiądzie chłopak, który ma najbardziej zmieniające się kolory oczu jakie w życiu widziałam. Będzie trzymał moją szczupłą dłoń w swojej. Będziemy wszyscy jedli, rozmawiali. Mama będzie prosiła tatę, żeby wyłączył telewizor, pewnie parę razy zwróci mu uwagę by mówił ciszej albo mniej. Jego rodzice, będą próbowali być swobodni, mam nadzieję, że im się uda. A dziewczynki będą miały wszystko gdzieś, bo są jeszcze w tym wieku, w którym nie przejmujesz się opinią. I będę walczyć możliwie długo, by się to nie zmieniało. O siebie również, i o was.
„Codziennie przypominam sobie, co to znaczy – być sobą” czytam u Didion i jestem pewna, że to o mnie. To chyba moje największe marzenie, by to co przekazane prawdziwie zostało zrozumiane. Żeby w codziennej rozpaczy zostawić sobie trochę wdzięczności, mnóstwo chęci, dziecięcości.
Popatrzcie na dzieci w te święta, na to jak patrzą, co widzą, weźcie sobie od nich trochę pewności. Popatrzcie też na siebie, bez ocen i nieustannie wystawianych opinii.
Spokojnych Świąt.

1 Comment

  1. Betty 2 kwietnia 2018

    Czasem się zastanawiam czy chodzenie do kościoła w czymś by mi pomogło… ale jeszcze tego nie rozgryzłam.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *