Pojechałam do Łodzi. Łódź jest paryska. Jest smutna, jest szara, ale jak się przyjrzysz, jeśli uda Ci się dostrzec jej detale, to na pewno poczujesz ile jest w niej magii, ile pracy zostało włożone w jej żłobienia. Łódź od roku 1945 ma swój Teatr Muzyczny, któremu nie zarzucę nic. Uwielbiam teatralno-muzyczne światła, teatralno-domowe kawiarnie i ich ciasta. Uwielbiam panie zaplątane w siwych kokach i sieci zmarszczek, panie, odwiedzające teatralne kawiarnie. Nie wiem czy nie byłam tam najmłodszą i najlepiej czującą się osobą wśród wszystkich swoich towarzyszy.
Światło, które nas wita, jest jakby słonecznym prześwitem prosto z nieba. Jest mrocznie, na scenie stoi osiem stanowisk dla instrumentalistów, na środku jest dziewiąte krzesło i jedna nocna lampka z abażurem, dająca spokojne, ciepłe światło. zakochałam się jak tylko weszłam, a kiedy na scenę weszli muzycy a za nimi Ona, to już wiedziałam, że spędzę wspaniałe dziewięćdziesiąt minut.
Weszła na scenę kiwając się na boki. Ma siwe włosy, nadwagę i tak pięknie bulgoczący środek, że wzrusza mnie kiedy tylko zaczyna śpiewać. Stanisława Celińska. Jedna z najpiękniejszych kobiet jakie w swoim życiu miałam zaszczyt podziwiać. Stoi blisko ludzi, ma otwarte oczy i otwarte dłonie, jestem pewna, że na ‚dzień dobry’ wymienia się ze swoimi widzami energią. Jest artystką, która przekracza barierę teatralnej czwartej ściany. Stojący na scenie, najczęściej nie widzą dobrze widowni. Oświetlenie powoduje pojawienie się wrażenia czwartej ściany, odgradza ona mrokiem widownie od występujących. Czwarta ściana pozwala ‚odciąć się’, skupić. a pani Celińska prosi o zapalenie świateł, chce widzieć swoich gości. chce dziękować, chce dawać atencję. Jest szalenie aktywna w swoim spokoju. Zapowiada swoich muzyków jako tych, którzy zawsze grają jakby byli na scenie po raz pierwszy i jednocześnie po raz ostatni. i modlę się żebym jako młoda aktorka nigdy o tym nie zapomniała.
Maciej Muraszko, odpowiada za muzyczną oprawę; genialną, płynną, każda muzyczna kropelka w niej wybrzmiewa. Muzycy Są. smyrają, smagają i pieszczą dźwiękami. Każdy z nich podczas koncertu ma szansę na samotne bycie, na solówki pełne zaangażowania. są ptakami, wiatrem i naturą wszelką.
Widzowie też dostają szansę, a ludzie cenią sobie, kiedy wyciąga się w ich stronę dłoń. Te tabuny siwych koków wydają z siebie nieśmiałe dźwięki, wibrujące, kościelne, szczere. Jestem przekonana, że można modlić się właśnie tak, wymieniając wartościami, energią, dając, nie żądając, nie oczekując. Jerzy Grotowski napisał kiedyś, że
Bóg stworzył teatr dla tych, którym nie wystarcza Kościół.
no i tak.
A te wszystkie wibrujące głosy, przecież po tylu latach zbierania doświadczeń, mają w sobie głos, którego należy słuchać. Tam siła jest w tych wątłych i zmęczonych ciałach.
A Ona jest obecna, odpowiada na ‚bisy’, mówi i przez cały czas się dzieli.
Przed solówkami Kuby Marciniaka wstrzymuję oddech. Poznaję nowe i dostaję znajome; Koftę, Młynarskiego. Biję brawo do czerwoności dłoni. Wychodząc chcę jeszcze więcej tworzyć, czuć i dawać.
Jeśli będziecie mieli okazję wybierzcie się na koncert Stanisławy Celińskiej. Atramentowych dźwięków warto doświadczyć. a jeśli nie będziecie mieli okazji, to ją stwórzcie.