Żyć będę, uważnie.

Doszło wczoraj do pewnego znaczącego incydentu. Incydentu, tak, dzisiaj tak o tym myślę. Wczoraj jeszcze oddając hołd swojemu zamiłowaniu do dramy, mówiłam, że ledwo uszłam z życiem. Właściwie można by i tak, bo. Z domu wyszłam, na randkę pędziłam, po całym dniu pracy, której nie wykonałam. Rozciągałam swe ciało na macie, przybierając nieudolne pozycje jogi. Później paliłam fajkę, sok z porzeczek od Małgosi sporządzałam, brałam kąpiel ucząc się języków obcych. Ociągałam się można by rzec, albo celebrowałam chwile. Co komu. W każdym razie nie miałam finalnie czasu, by pięknie się uczesać, twarz umalować, chcąc pokazać mu się inaczej nieco, choć on twierdzi, że codziennie jestem inna, więc może nie ma co kombinować. Z przyjaciółką swoją rozmawiałam z domu wychodząc, połączyłam się z nią przez słuchawki w których dźwięk jej głosu się tworzył. Skupiłam się na niej i na tym, że śnieg pada tak bardzo. Że to fuj, że w centrum też tak pada ona mówi. A ja mieszkam daleko od centrum, w lesie niemalże, i tu przeważnie bardziej pada, i jest nieco zimniej, i w ogóle jest bardziej.  Przez park pójdę – pomyślałam, a może pomyślałam – to za dużo. Czasami takie drobne intencje przez myśl przechodzą, ale się na nich nie skupiamy. Nie analizujemy, ale kolejny strumień przepływa, a w nim racjonalizm – że ciemno, że śnieg po kolana, że ślisko tam pewnie. Chodnikiem więc idę, po prawej jego stronie, przyzwoicie, z dala od ulicy. Cały czas z Kają rozmawiam, o czymś innym niż pogoda już. I nagle. Dosłownie – nagle, a jest  to słowo, które w literaturze infantylne mi się wydaje, sensu wreszcie nabiera. Prawdziwe się staje. Nagle, po mojej lewej samochód przejeżdża, po mnie niemalże, po chodniku jedzie, z ulicy zjechał. Od tyłu mnie wziął, z zaskoczenia. Otarł się o mnie, stopę moją o milimetry wyminął. I to wszystko choć ułamki sekund, bardzo długo trwało. Zdążyłam to wszystko jednak z ostrością idealną dostrzec. Ciało moje do skoku się przygotowało, a w tym czasie samym, szybkim, samochód już był po przeciwnej stronie ulicy, z piskiem zahamowany. Mężczyzna z niego wyskoczył, młody. Oddychał głośno, z buzią otwartą, prosto w oczy mi patrząc. Nic się pani nie stało? – dysząc pyta. A zanim wysiadł to myślałam jeszcze, że ktoś mnie chciał przejechać, przestraszyć może, bo jednak nie jestem rozjechana, że zbok jakiś. I jakoś mi się przykro zrobiło, że go tak w tych ułamkach sekund oceniłam, a właściwie nie jego tylko ten samochód co wiele ruchów wykonał, które jak w slow motion zdążyłam zarejestrować. Nic. – powiedziałam. A później patrzyliśmy na siebie długo. Podeszłam do niego i przytuliłam tego pana obcego, spokojnie – powtarzając, i że nic się nie stało. Ręce sobie podaliśmy. Życzyłam by ostrożnie jechał i dbał o siebie. Odeszłam, zanim zdążył do samochodu wsiąść i odjechać. Rozmowę z Kają kontynuowałam. Schlebia mi, że byłabym ostatnią osobą z którą rozmawiałaś – powiedziała. Roześmiałyśmy się i gadałyśmy dalej; o energii, o membranach, uczuciach, pracy. Ja już z jedną tylko słuchawką w uchu, bardziej czujna. 

Żyj uważnie – powtarzam sobie często, to jedne z ważniejszych słów jakie kiedykolwiek poznałam. Pewnego rodzaju dewizą się stały. Przekładają się na codzienność, relacje, zawodowe życie. Zawsze się sprawdzają i procentują. Takie życie więcej daje, wolniej płynie, intensywniej, mądrzej. No i płynie przede wszystkim. O czym się na co dzień zapomina, na co się na co dzień narzeka. Na codzienności; że za zimno, za ciepło, za mało, za dużo, za długo, za krótko, a przecież to wspaniale, że jest, że można być. Oddychanie jest takie przyjemne. I co że smog, papierosowy dym czy kotletów zapach. Wszystko to poznanie, doświadczanie, sensualność, pamięć. Życie. Skończy się kiedyś, wiem, ale nie zdawałam sobie sprawy do wczoraj, że mogłabym tego skończenia zupełnie nie przewidzieć, nie mieć na nie wpływu, być może nie poczuć. Nie pożegnać się. Kiedyś Sako powiedziała; pamiętaj, żeby zawsze się z ludźmi żegnać, żeby się z nimi w żadnym razie w złości nie rozstawać, by ich utulić, ucałować, w oczy spojrzeć. Zawsze, bo nigdy nie wiadomo. I tak robię, i tak w swoim życiu nie mam ani jednej osoby z którą bym dzieliła jakiekolwiek wspólne żale, której wolałabym unikać. Nie pozwalam sporom trwać. Dzwonię do bliskich, dzielę się, że kocham mówię. Bo nigdy nie wiadomo. 

A skoro żyję to będę życie to celebrować. Po planie w Krakowie, w hotelu, który wybrałam przekonali mnie, że mnie zacnie nakarmią. A już na zapieksy do okrąglaka iść chciałam. Polskie wino mi pan zaproponował, którego zdaje się poza tym co tata na szafce w kuchni pędził w życiu nie piłam. I niezłe się okazało, bardzo niezłe. W chwilę plusy do mojego patriotyzmu dobiło. Łososia pieczonego z ogórkiem i bułeczki z pieca na dzień dobry dostałam. I już właściwie jestem usatysfakcjonowana. Jazz pan mi włączył, cichutko. Czujny pan, uważny, komplementował subtelnie. Opowiadał mi wyczerpująco o jedzeniu, które poda, wszelkie moje wątpliwości rozwiewając. Danie pierwsze – krewetka w tempurze, bardzo niechamskiej, z koprem, sosem pomidorowym i fenkułem. – Bardzo gorąca proszę uważać. Na szkle podana. Pyszna. Pan krokiem pewnym danie drugie przynosi. Cappuccino z homara. Mięso tego jegomościa z masłem, śmietaną i koprem, w filiżance, grzanki. No pyszne, ale na zdjęciu homara tego chwilę później oglądaliśmy i czy do śmierci jego przyczyniać się chcę? no nie szczególnie, mimo, że mięso jakiekolwiek przyjmuję bardzo rzadko to wypierać mi się zdarza, że krzywdę robię. Choć ostatnio dowiedziałam się, że koszona trawa na znak swojego cierpienia tak pięknie pachnie. I już inaczej te sensualności przyjmuję. Kiedy człowiek myśleć zaczyna to zgłupieć można, zesmutnieć zupełnie. Trzecie. Okoń morski, risotto sojowe, pak choi. Delikatny jakże ryby smak, z imbirem wyczuwalnym. Pierwsze danie główne to było. A ja już po bułeczkach jestem najedzona. Lemon sensation – krok kolejny. Cytryny z miętą w azocie ciekłym zmrożone, sorbet limonkowy z wódką w kielichu, na kubków smakowych oczyszczenie. Jeju jeju, nie wiem co zrobić z tym mam. Paluchów tam nie wkładać, to na pewno. Wrażenia nie tylko smakowe tu pobudzają. Trochę mnie kusi jednak by w tym zimnie dłubać, ale dźwięki cytryny i limonki wydają niebezpieczne. I jeść ich nie należy. Taka dla gości kolejnych ode mnie oczywistość. Pięć. Polędwica wołowa, buraki, ser kozi. Mięsa gryźć od zawsze nie umiem. Ludzkie zęby ponoć nie są do tego stworzone, nieudolne są w radzeniu sobie z mięsem. Żołądki ludzkie też. Z natury więc mięsożerni nie jesteśmy, więc ja polędwicą tą także przygodę z mięsem kończę. Stworzyłam sobie tą ucztą moment ku temu idealny. W święta nawet tyle nie zjadłam. Tylko z całą miłością do rodzinnych kucharzy, nikt mnie cappuccino z homara nie częstował. Po szóste, a właściwie po siódme. Deser. Wyjątkowo na końcu go spożywam, wedle reguł ogólnie przyjętych. Suflet czekoladowy z lodami waniliowymi. Chciałabym napisać, że mogę umierać, ale po wczorajszym i dzisiejszym dniu wiem, że to jeszcze nie teraz. Jeszcze długo – nie teraz. 

Żyć będę, uważnie. 

Ucztowałam w hotelu Rubinstein, w restauracji hotelowej, która się zwie Szeroka12, przy takiej też ulicy hotel się znajduje.

4 Comments

  1. pjs 6 lutego 2019

    A tyle się mówi o tym, żeby nie łazić po ulicy w słuchawkach. Kierowcy nie ma co winić,mógł wpaść w poślizg. Słyszałabyś, gdybyś nie miała w uszach słuchawek.

    Odpowiedz
  2. Iga Górecka 7 lutego 2019

    I ja między innymi o tym tu mówię. Nikogo nie winię. Nie szłam po ulicy, jestem bardzo ostrożna jeśli chodzi o bezpieczeństwo swoje i innych.

    Odpowiedz
  3. Palmer 15 marca 2019

    Girl przerażasz mnie. Jednego razu te złote tarasy, tym razem te zimowo-drogowe piruety ;/
    Uważaj tam na siebie, choćby do końca marca aż zmienią czas na letni. Ja miałem przedwczoraj pierwsze w swoim życiu bliskie spotkanie ze skorpionem – ten był akurat jasny, no i mówią, że tych trzeba szczególnie się wystrzegać. Mało powiedzieć na jego terenie, bo białasek nieopatrznie do domu mu zajrzał.. Na szczęście ten chyba nie miał silnego instynktu terytorialnego i jego pryncypium było wiać do cienia spod palącego w środku dnia słońca. Ale ja-to-ja aller-aller, jestem zwykły man (tu raczej un homme), więc szramy i mniej lub bardziej groźne sytuacje, to normalna część życia, a girl ma być uważna! Dbaj o siebie, Oki.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *