Naciągacze. Tyrani asertywności. Nie o finansowych oszustach tu, a o baristach na przykład. Wchodzę do kawiarni, mam ochotę od rana na kawiarniane Americano, na naszą zwykłą małą czarną z miodem, bo tak najbardziej mi smakuje. A pan czy pani urocza patrząc na mnie, bądź wcale nie patrząc latte mi proponuje, bo wyglądam w ich mniemaniu jakbym codziennie piła latte z mlekiem spienionym. A ja piany pić nie lubię. Nawet łyżką jej zgarniać. Chyba, że zgarniać i odkładać na talerz. I kawa niech będzie jeszcze z nowym syropem brzoskwiniowym, proponują. Ok, Barista nie wie, że wyobraźnia twoja bujna, że po haśle syrop brzoskwiniowy czujesz zapach toaletowych odświeżaczy, a kawy zupełnie ci się odechciewa. A możesz dostać jeszcze taką, ale większą, by żołądek zalać po brzegi i mieć później wielogodzinny odruch wymiotny, ale zaoszczędzisz pięćdziesiąt groszy. I wszyscy przed tobą z kolejki odchodzą z taką wielką, nową, tylko droższą niż zazwyczaj brzoskwiniową latte. Tą samą co na plakacie reklamowym wisi nad głową baristy i wystaje znad kubka na metr piana sztywna na niej, przez grafika zgrabnie ułożona, posypana jakimś chrupkiem kolorowym. I nawet przechodzi mi przez myśl, że może też spróbuję, ale próbować nie chcę czegoś, czego nie lubię. Więc ‚nie, dziękuję’ powtarzam razy ileś. I oddycham głębiej, odchodząc ze swoim Americano i spojrzeniem baristy na plecach, co się przylepia do nich kiedy miód do kawy wlewam. Ale mam co chcę. Spojrzenie po przekroczeniu progu kawiarni z pleców odpada, nie ciąży, a poczucie satysfakcji z realizacji własnego postanowienia pozostaje.
Notorycznie to się dzieje, wszędzie. Ktoś do swoich racji, przejęcia poglądów, smaków, przekonań, chce cię zmusić. Chce byś robił tak jak on, albo jeszcze lepiej; żebyś robił tak jak i jemu ktoś nakazał. I od pokoleń wielu w tył nikt tego nie sprawdził, nikt nie wie dlaczego, pytania sobie nawet nigdy nie zadał. Robi tak, bo tak, trzeba i już.
O szynce będzie teraz.
Kiedyś matka czyjaś co roku na święta szynkę przyrządzała. Szynka była przekrajana na pół i gotowana w garnku. Zawsze taka sama szynki długość. Wszyscy szynkę taką właśnie kochali, ale kiedy ktoś urzeczony smakiem pytał dlaczego szynka właśnie taka jest, przekrojona, to matka odpowiadała, że tak trzeba i już. A skąd ta potrzeba, nie wiadomo. I kiedyś do babci ktoś z pytaniem tym dotarł. I babcia obalając wszelkie mity i legendy nieuzasadnione powiedziała, że tylko jeden gar był kiedyś w domu, mały taki. I szynkę było trzeba przeciąć na pół, bo się zwyczajnie nie mieściła.
Można więc odpowiadając sobie na pytania, odpowiedzi szukając, coś zmienić, ulepszyć, więcej bądź mniej szynki ugotować w zależności od posiadanego gara.
więc przy niedzieli jak kazanie rzucam; podążajcie za swoim, nie czyimś przekonaniem. Może matki, ojcowie, szefowie miewają racje, ale swoje. Upewnijcie się czy wasze gary się zgadzają, bo może się okaże, że w waszym się więcej mieści i lepiej gotuje.