Chciałam witać nowy rok, a znowu muszę coś pożegnać. Chciałam zmienić tor, odwrócić los, wylosować inną kartę, nie płakać w ten dzień, śmiać się, cieszyć, celebrować. Mam o sobie jakieś wyobrażenia. Takie, które czynią mnie zasadną, dobrą, piękną, ważną. Nie jestem taka, nie bywam. Chciałabym wiedzieć jaka jestem, chciałabym się obrać i obejrzeć swoją esencję. Czemu wierzę, że jakaś jest? Może jestem zlepieniem codzienności, wyobrażeń, cudzych słów wypowiedzianych na mój temat, szeregu opinii. Ulepiona jak bałwan, postawiona pod oknem do oglądania i wskazywania palcem, do czynienia uśmiechu, do zapomnienia. Kolejna zmiana pór roku, po raz kolejny się topię. Rok temu roztopiłam przekonania o bliskości, o wsparciu, o wspólnocie, o słowach, które chciałam wypowiedzieć; ślubuję Ci, że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Wierzyłam, że mogę to zrobić. Dziś obejmuję się ramionami, jedyną osobą, której mogę to powiedzieć z pełnym przekonaniem, jestem ja sama. A zdaje się, że chciałabym potwierdzeń, przekonań, ludzi, miłości z zewnątrz. Zapewnień o swojej istotności. Kiedy to się tworzy? Może jest od zawsze; w potrzebie przetrwania, niemowlęcej zależności od matki. A później naprzemiennie, w różnym stopniu dostajemy i jest nam odbierane, to potrzebne poczucie ważności. Jedności z drugim człowiekiem. Nic się ponoć w życiu nie zapomina, każda chwila się rejestruje, zostaje zapisana na nasze zawsze. A może na zawsze zawsze. Jakaż do wielka odpowiedzialność; tworzenie chwil, nadawanie im znaczenia. Chcę od kolejnego dnia urodzin czynić lepiej, być bliżej siebie, zgodniej, w pełni szczerze. Mam swój plan, którego nawet nie wdrażam, bo tylko wstaję i zaczynam działać wedle cudzych chęci. Sabotuję własne chcenia na rzecz wyuczonej przyzwoitości. Nie wypowiadam na głos mini marzeń, by się nie pieścić. Tego słuchałam w domu, żeby się nie pieścić, przecież nie jestem już małą dziewczynką, mam obowiązki. Te obowiązki dziś królują, moje kompetencje, rzetelność, umiejętność poradzenia sobie. Chwalcie mnie za to, nauczyłam się. Umiem, wiem, to proste, jak większość spraw dla mnie. Perfekcyjna uczennica z czerwonym paskiem, urodzona pierwszego dnia września, gotowa na wszelkie nauki. Ma dwa warkocze, wyprasowane ubranie, jest piękna, grzeczna i miła. Nie wypowiada się kiedy nie jest pewna, nie powinna się ośmieszyć. Jeśli będzie zadawała pytania, wyjdzie na jaw, że nie wie. A ona jest mądrzejsza niż inni. Tylko ciekawe po co. Szkoda, że nie nauczyła się mówić o tym kiedy nie może sobie poradzić, kiedy się wstydzi, kiedy chciałaby po dziecięcemu wrócić do domu po świeczkę do tortu, bo tak naprawdę w urodziny chce mieć tort, chce patrzeć na ogień zanim wypowie życzenia. Chcę żeby moje życzenie spełniło się od tak, wraz z mocą urodzin, nie z moją ciężką codzienną pracą. To umiem. Być najlepsza w pracy. Wpływać na rzeczywistość, bardzo proszę, zarządzać swoim teraz – mam to w małym palcu. A ja chciałabym w zgodzie ze sobą, wypowiadać własne myśli. A nie umiem wówczas gdy nie są dobre, piękne i miłe, jak ja. A ja bywam taka i taka, piękna i brzydka, miła, życzliwa, arogancka i nieznośna, irytująca, drażniąca i złośliwa. I bez względu na te określenia zamierzam się pieścić, dosłownie. Jakie to piękne słowo. Pieścić się to znaczy dbać o siebie przesadnie, obchodzić się z czymś łagodnie, ostrożnie, delektować się tym! Chcę się sobą delektować, chcę być pyszna. W tym roku przekładam swoje urodziny na dzień później. W tym roku będę świętować z moim synem w świętą miesięcznicę jego narodzenia. Z moim mężem, który niesie mi do łózka pistacjowe lody. W tym roku będę się pieścić i Was, zapraszam do wspólnej konsumpcji. Do pyszności, wolności i swobody.