Są ludzie, którzy mamią. Zwodzą pozorami. Opowiadają o sobie rzeczy, które im się wydają. Zazwyczaj dużo mówią ale nie biorą odpowiedzialności za wypowiadane słowa. Wydawał się fascynujący, opowiadał o swoich zamiarach, ubierał wyobrażenia w słowa, które stwarzały obraz idealnej przyszłości. Pokazywał obrazki mieszkań z classy issue, minimalistycznych, bogatych, bez chaosu, tak lubię, tak będzie – mówił.
W swojej kawalerce trzymał tony nieuporządkowanych spraw. Walały się po niej puste butelki z wczorajszego wieczoru, nieopłacone rachunki zapowiadające niekończące się długi i nigdy nie zrealizowane obietnice. Siedział w tym chaosie i oglądał obrazki. A kiedy czas oglądania mijał, popadał w chandrę, dopadało go rozgoryczenie niespełnionych oczekiwań. Pierwszy prezent, który od niego dostała wypowiedział przy stoliku trzymając ją za rękę. Wypowiedział. Nigdy nie urzeczywistnił. Opowiadał o tym jak będą żyć, kiedy dokończy swój plan. Realizacje kończyły się na stertach zapisanych kartek. Latami zapisywał te same rzeczy a kartki piętrzyły się jedna na drugiej na podłodze mieszkania. Mówił – będę, zrobię, zostaw, ogarnę, powtarzał te słowa codziennie. Później mówił – mówiłem, że będę, zrobię, ogarnę. Następnie – przecież mówiłem, że będę, zrobię, ogarnę. Nie był, nie robił, nie ogarniał a później miał pretensje do wszystkich, którzy pytali, przypominali, oczekiwali. Stale się spieszył, biegał, poganiał, przeklinał na drodze, jakby wszyscy blokowali jego przepływ. Chciał przyspieszać. Kiedy szybko się poruszał wydawało mu się, że dużo się dzieje. Robił wtedy rzeczy, które nie były zapisane na kartkach. Wymagał od innych. Oglądał innych i ciągle się porównywał, a właściwie nie porównywał siebie, tylko swoje oczekiwania względem siebie.
Był zmęczony tym biegiem. Po biegu nie odpoczywał. Rozkładał się w łóżku razem ze swoimi niezałatwionymi sprawami, niespełnionymi oczekiwaniami, przeczekiwał. A życie obok płynęło. Czas płynął. Ludzie czekali aż zrealizuje wypowiedziane słowa. Nie szanował tego. Nie szanował zaufania, którym był obdarzany, czasu, który dostawał. Poganiany wychodził z łóżka, obciążony coraz bardziej. Coraz bardziej przytłoczony. Dźwigał wszelkie niespełnione obietnice, po drodze składając kolejne, wierzył, że teraz się uda.
A właściwie nie teraz, a od następnego poniedziałku, od jutra, od nowego roku, od kiedyś, nigdy nie od dziś. Nie było go w teraz. Przeskakiwał pomiędzy tym co zostawił, od czego uciekał, a tym co miało nadejść.
Przypominało jej to rybaka, który przy ognisku opowiada innym o tym wyjątkowym połowie, który się odbędzie. O tym, że on sam będzie łowił, że zdobędzie te wszystkie największe ryby z jeziora. Mówił, że wszyscy na tym skorzystają. Miał wyjątkowe pomysły, innowacyjne, takie, których inni rybacy nie mieli. Nie zdradzał ich jednak szczegółowo, żeby żaden inny rybak nie wykorzystał jego planu. Te opowieści były fascynujące, co ważniejsze, wydawały się realne. Po zakończonym ognisku odchodził usatysfakcjonowany. Zdobył aprobatę, wiarę i chwilę w której nie było wątpienia. Towarzysze odchodzili z podobnym poczuciem. Wyobrażał sobie codziennie te ryby, które złowi, ten zachwyt innych nad okazami, które zdobędzie. Popularność jaką to przyniesie.
Nie wstawał jednak o świcie, nie zarzucał wędki, nie łowił. Przygotowywał się w myślach.
Nie mógł ryzykować. Tego dnia, kiedy ten spektakularny połów się wydarzy, nie ma miejsca na ewentualne niepowodzenie. Mijały dni, miesiące, lata. Towarzysze przy ognisku zaczynali się niecierpliwić, pytali kiedy ten połów, on zwlekał. Po czasie zaczynali żądać. Chcieli ryb, na które się umawiali. Rybak złościł się na nich, nie był gotowy na połów, a oni nie rozumieli. Odchodzili więc rozczarowani. A on nie życzył sobie tych rozliczeń. Planował kolejne ogniska, gromadził przy nim kolejne osoby i opowiadał.
Był też drugi rybak, który codziennie wstawał o świcie. Zarzucał wędkę i czekał. Codzienny połów uczył go przed każdym kolejnym. Codziennie zarzucana wędka z coraz lepszą zanętą, której przepis kształtował się podczas kolejnych niepowodzeń zaczynała nęcić. Rybak wytrwale wstawał o świcie, zarzucał i czekał. Aż w końcu, nieoczekiwanie, wszelkie okoliczności były sprzyjające. Rybak złowił rybę, cieszył się z niej, bo nie oczekiwał więcej. Zaniósł ją na ognisko. Opowiedział towarzyszom o połowie, a oni z uznaniem słuchali. Dzięki jego opowieści inni rybacy kolejnego dnia także wybrali się na połów, nauczyli się wiele od rybaka. Od tego dnia nikt w wiosce nie czekał aż będzie mu dane. Codziennie rybacy zbierali się o świcie przy jeziorze. A wieczorem zasiadali przy ognisku, dzieląc się, ucząc. Przy tym ognisku nigdy już nie zabrakło ryb.