Feliz Navidad, radość, pierników wykrajanie. Pierwsze kulebiaki, pierwsza choinka w nowym domu pełnym miłości. Miłość na dywanie, przyjacielska. Miłość w kuchni, dzika i pożądliwa. Miłość w myślach, do bliskich skierowana. Przyjechali rodzice, którzy staną się moimi. Ich problemy na co dzień poruszane, na bok odłożone. Mama przywiozła to co robi najlepiej, to co jest chwalone. Druga mama, ta co jest na co dzień pierwszą, ta która od lat nie daje sobie w dzień wigilijny pomóc od rana w kuchni gotuje. Stół szykuje. Wchodzimy do domu rodzinnego, tam gdzie wszyscy już czekają. Patrzą życzliwie. Życzenia składane, dla każdego wyjątkowe, uściski, w poliki ucałowania. Jedzenie, chwalenie. Każdy ma swój temat. Dzieci prezenty wręczają. Herubinek czteroletni swoją pierwszą książkę dla wujka stworzył. Wujek dla swojej żony kupił piżamę piękną. Żona dla niego to, o czym pomiędzy opowieściami wspominał. Wszyscy sobie czegoś życzyli i to dostali. Żarty, śmiech głośny, szczery. Zabawy przez dzieci stworzone, jednoczące. Wspomnienia budujące.
Obraz daleki od tego przez innych opowiadanego. O kłótniach, o rzeczach przemilczanych, o problemach wraz z siankiem pod obrusem ukrytym. U nas nigdy się nikt nie upijał. Nikt się nie kłócił, nikt nie płakał. Aż do pytania co z teściową, która sama w domu w święta została. „Ja też tak zostanę, sama, takie mam sny. Wiem, że tak będzie.” – przez gardło zaciśnięte, które łzy w oczach zbiera, słowa nieoczekiwanie wypowiedziane. On nie neguje, córka nie widzi, nauczycieli przedrzeźniając w czasie kiedy matka obawy swoje na forum wygłasza. I nikt nie wstaje, nie przytula, nie zapewnia, że kocha i kochać będzie. Wszyscy słyszą, subtelnie reagują. A przecież przy stole, zastawą zasłoniętych conajmniej parę takich osób siedzi, które uczuciem wyjątkowym darzą osobę w której dziś właśnie coś pękło. Która z jakiegoś powodu, właśnie w tej chwili lękiem się dzieli. I to pewnie zazwyczaj od tego się zaczyna, od obaw. Od dzisiejszych i od tych co od lat się w sobie pielęgnuje. Odwagi nie mamy by zapewniać o tym, że kochamy. Odwagi nie mamy by mówić o swoich obawach. Upraszczamy. Łatwiej ustawić wszystko na stole, porozmawiać o jedzeniu, po jedzeniu naczynia zebrać. Odhaczyć. Święta, święta i po świętach powiedzieć. Co słychać, dobrze. Rozmowy telefoniczne w ciągu roku również upraszczane. Wizyty chwilowe. Jak zacząć rozmawiać, gdy tak naprawdę się nie znamy. Kiedy czasu nie mamy nawet na to by ze swoimi przeszkodami się uporać. Jak nie żałować tego wszystkiego czego się nie wypowiedziało, kiedy ich zabraknie, tych ludzi nam bliskich. A może zabraknąć nawet za chwilę, nawet jutro możemy się już nie zobaczyć. Do końca życia – obiecujemy. Przed ołtarzem stajemy. To jutro co niewygodne wyjaśnimy, przecież mamy całe życie. A całe życie będziemy tylko ze sobą jeśli o innych nie zadbamy. Nie wolno zostawiać, nie wolno czekać. Czas jest względny, czasu może nie być. Czas nie wróci, czasu się nie cofnie. Co zrobić by niczego nie żałować, by się nie obawiać, by za głosem serca iść. By dziękować, prosić nie wymagać, by kochać i mówić o tym głośno. By nie żywić urazy, by się nie obwiniać, by nie obwiniać innych. Jesteśmy tylko fragmentem całości, jak jej nie zachwiać. To chyba tylko miłość, może nam pomóc. Tylko, chyba, rzeczywiście tak jest, że nikt nie wie jak ją zdefiniować, jak nią sprawnie zarządzać, jak o nią dbać, jak ją wytwarzać, jak się nią w pełni dzielić. Marzy mi się, by w święta nikt nie chciał iść do siebie. By to Boże Narodzenie, było rok rocznym narodzeniem miłości, zaufania i pewności. A codzienność niech rodzi pewność i dbałość o siebie, by w nas ten filar mocny stał. By można było kwiaty co na nim rosną piękne obrywać i innym wręczać. I nie bać się o to, że się skończą, rosnąć przestaną. Podlewać się trzeba nieustannie. O siebie dbać. Siebie kochać. Mieć by się dzielić, a właściwie – Być by się dzielić i się nie bać. Wystarczy.