Po prawej seksualne gry, po lewej skromne z nogi na nogę wykroki. „Vodka, vodka” przy barze proszą, jedyne słowa po angielsku znane. Dj tutejszy z brodą czarną ‚twe oczy zielone’ uruchamia, Polacy się uruchamiają, ręce w górze, wargi do śpiewu rozchylone, oklaski. Tańcz, skacz i pij drinka z pomarańczą. To mój pierwszy raz był. Nigdy nie słyszałam tych hitów mego kraju europejskiego, mając świadomość, że ten rytm pod skórą rodaków wielu, uruchamia chęć zabawy. Anglojęzyczne teksty na parkiecie pustki tworzą. Parę par, którym wszystko jedno, biodrami kręcą. W parach kręcą, kolana uginając schodzą do przysiadu, który erotyczne gry rozpoczyna. Też to robiłam, miałam lat naście, na imprezach do czarnych rapsów pupą kręciłam. Wzrokiem poszukując innych wzroków. Z takowych relacji przestałam czerpać po drugiej piosence podczas tej imprezy jednej. A one, dwie fryzjerki, raz za razem do przysiadu tanecznego schodzą. Nie gotują mężom tu przez cały tydzień, albo dwa. Laba. Dzieci z dziadkami zostały. A one mogą tu zdjęcia robić na pelikanie, donucie albo innym ptaku dmuchanym. Poleżeć, piwo wypić, kawkę. Fajkę zapalić, z widokiem. Widoki piękne, basen. Mąż się trochę napierdoli wieczorem, o 16 już jest napierdolony, o 11 nawet, jakby się dobrze przyjrzeć. Następnego dnia mniej gada za to. Rano lodzik i ma go z głowy na cały dzień kolejny, laba. I te kotlety, garów mycie, no nie trzeba tego robić. Choć dnia czternastego tej wycieczki to może bym nawet zjadła schabowego, bo tu świni nie jedzą. Do pracy bym wróciła, zapach acetonu poczuła, co na niego narzekam codziennie z Jolą, ale tak po czasie to fajnie na swoim, swoje poczuć. Janusz bardzo zmęczony po wakacjach. Tańczył jak szalony, brzuch mu wisi dwa centymetry niżej niż przed wakacjami. W telewizji nic nie było, gadali niewiadomo co. Jedzenie też nie najlepsze. Sernika nie było, chleba, no i kotletów. Bez kotletów to człowiek taki nienajedzony chodzi. Siły nie ma. Wieczorem dopiero wracają te siły. Pan, przy barze sułtan robi taki drink fajny, taki niebieski z grenadiną, dobre mówię ci. Ja nie wiem, że niektórzy płacą za inne drinki, ci tam po lewej dla przykładu sobie kupili jakiś rum czy dżin. No właśnie. Skrajnie po lewej blondyna, 50+, bez kontaktu z innymi, gdzieś daleko, przemieszcza się chodzonym krokiem. Oczy ma zamknięte. Wargi przygryza. Mąż ze wzrokiem w telefonie. Wyświetlacz twarz mu oświetla. Obserwuje bacznie tańczących, jest z tych nudnych też, jak ja. Z tych co od muzyki tanecznej i świateł migających stronią, rychłej epilepsji się obawiając. Fascynuje mnie tłum wykrzykujący te słowa proste, nałożone na rytm elektorniczny, powtarzalny. Jego może też. A jutro wycieczka autokarowa do Jerozolimy. Do miasta Jezusa, tego Żyda. Pojechali po imprezie tuż. Pomodlili się, ale inaczej tam się modli niż w naszym kościele. Trzeba wracać, męczące te wycieczki. A w hotelu przecież aerobik, joga, dziwne wygibasy. Ja tam poleżę, drinka wypiję. Mąż piwko, jedno, drugie, trzecie, piąte, później śpi. Chrapie bardzo. Despasito dźwięki z jego gardła zakłóca. Wieczorem też by trzeba było jakąś muzykę w pokoju włączyć. Choroba faraona go dotknęła. Szczotki kiblowej nie ma, tylko taki szlauf do kibla podłączony. Pani rezydentka tabletki przywiozła, ze szlaczkami arabskimi, co to jest, nie wiadomo. Podobno podziała, choć dnia kolejnego nie jest lepiej. Mąż dreszcze ma, na leżak iść nie chce. Wódki się napij mówię, odmawia. Nigdy wódki nie odmawia, chyba źle jest. Bakterie podobno go zaatakowały, jakieś niefajne, niepolskie. Mówiłam mu, nie jedz tych lodów, bo one mogły być rozmrożone i zamrożone, to dlatego. Oni tu o higienę tak nie dbają, brudasy. Widać to po ich skórze, ciemna taka, niedomyta. Klęczą na tych dywanach, innych bogów mają. A przecież wyraźnie jest napisane, nie będziesz miał bogów cudzych przede mną. Pewnie pójdą wszyscy do piekła. Mąż ciągle sra, pewnie go za coś pokarało. Na wycieczkę chyba jutro nie pojedzie, prawie sto dolarów przez niego stracimy. A tak odkładaliśmy długo kurde. Sto dolarów to przecież czysta złotych jest ponad. Czysta mu zaszkodziła i o. Zadzwonić do wnuków wstyd, bo co powiedzieć, że jak się bawimy, skoro dziadek od dwóch dni leży i jęczy. Niewiadomo czy w ogóle wróci, rezydentka powiedziała, że to się czasami w szpitalu kończy. Taka dziewczyna tu jest, wydaje mi się, że z telewizji, pójdę jutro zapytam. Mąż mówił, żebym nie szła, ale teraz leży w łóżku to z Kasią pójdę zapytam. Siedzi ta dziewczyna przy plaży w cieniu, coś na komputerze pisze. Pytam jej czy internet tu ma, ona, że nie ma. Pytam czy ma na imię Karolina. Tak w serialu przecież ma na imię, pewna jestem, a ona, że nie. Jakieś dziwne imię podaje. Aha. To miłego dnia, miłego mówi. No i nie wiem czy to ona czy nie, jakieś włosy ma inne, może to jakaś inna. Ta taka młodsza jakby, nieumalowana, w koszulce rozciągniętej, przy tym komputerze siedzi. Patrzy, raczej z ludźmi nie rozmawia. A przecież jesteśmy tu na wycieczce razem. Widziałam ją na lotnisku. No ale jak mówi, że na imię ma inaczej, no to co ją będę przekonywać. Pani przyszła taka zakutana, na kocu biżuterię rozłożyła. Dziewczyny kupują to ja też sobie kupię jakąś, taką z muszelek chciałam, ale to będzie wiadomo, że stąd. A nie chcę żeby się mąż zorientował, bo będzie gadanie, że pieniądze na głupoty wydaję. Parę dolarów jak wydam to się nie zorientuje, a nawet jeśli, to przez niego i tak straciliśmy dużo. Mam na niego haka już do końca roku. Szkoda, że już listopad. Za to dziś na imprezie będę dzięki tej bransoletce świecić bardziej niż inne koleżanki z turnusu. Potańczymy sobie, oby dużo było dobrej muzyki tanecznej, polskiej najlepiej. Męża dziś nie będzie, to dam się zaprosić do tańca tym chłopakom tutejszym. Oni tak pięknie ramionami ruszają. Dwie takie panie starsze tu z nimi siedzą często. Starsze ode mnie dużo. Całuski sobie z nimi dają. Ktoś tu mówił, że to tak jest czasami, że takie panie płacą takim młodym za seks. No ja płacić nikomu nie będę, przecież już tę bransoletkę nielegalnie kupiłam. Nie będę przesadzać. A może będę, w końcu wakacje są.