Urodziłam się 1 września, imieniny ponoć powinno się obchodzić w pierwszą imieninową datę po urodzinach, ale ani mnie ani mojej mamie to nie pasowało. Obchodzę więc imieniny 11 maja. To jest ładna data, wiosenna, a czasami, jak w tym roku, niemalże letnia. 11 maja 2018 roku o godzinie dziewiątej rano jest na zewnątrz 26 stopni. Na niebie nie ma chmur, a wilgotność to 45%. Dzień wcześniej zrobiłam jaglaną tartę, dodałam słone migdały i w imieninowy poranek, częstując pierwszych gości o dziewiątej rano, płakaliśmy ze śmiechu, bo tarta była mało zjadliwa, a od paru lat próbuję przekonać swoją przyjaciółkę, że moje umiejętności kulinarne są coraz bardziej przyzwoite. Tarta może i niesmaczna, ale zdrowa, więc podzielę się nią z ptakami. Po świętach zostały jeszcze dwie wytłaczanki jajek, które ugotowałam i wyniosłam razem z ciastem. Od wielu lat należę do ogólnopolskiego towarzystwa ochrony ptaków, więc imieniny chętnie spędzę też w lesie, dzieląc się z ptakami jaglano-migdałową tartą. Z nimi to może nawet łatwiej niż z ludźmi, doceniają samą chęć dzielenia się, nie oczekują, nie oceniają. A może to robią… wrony ponoć dorównują inteligencją 7 -letnim dzieciom. Powiedzenie ptasi móżdżek zdaje się zupełnie nieuzasadnione.
Kiedy ja miałam lat siedem, nałogowo grałam ze swoją przyjaciółką w Boggle, słowną grę, która składała się z kostek z namalowanymi na nich literami, z plastikowego pojemnika, w którym mieszało się kości, i z klepsydry, odmierzającej czas na złożenie z liter jak największej ilości słów. Mieszanie kości w plastikowym pojemniku, wydawało hałas, który przerywał program „Śmiechu warte” oglądany przez tatę. Tata przestawał dusić się ze śmiechu i następowała cisza, my w jej trakcie oczekiwałyśmy na reakcje coraz bardziej rozdrażnionego taty, a on zapewne czekał kiedy wreszcie skończymy. Nie kończyłyśmy. A on nie reagował.
Boggle z biegiem lat gdzieś się zagubiło, a dzisiaj moja prawie 30 letnia już, ta sama przyjaciółka, kupiła mi tę grę na imieniny. Więc potrząsamy od rana, czując się jak dzieci. Parę chwil później mama przyniosła mi piękny koc bym mogła owinąć w niego swoje wiecznie chłodne stopy i zabiera mnie na lody. Z lodami wracam prosto do łóżka. Trafione prezenty wymagają czujności. Szym zapytał mnie dziś co chciałabym robić w imieniny, pierwsze co przyszło mi do głowy to oglądanie w łóżku Le Fabuleux destin d’Amélie Poulain. Tak też zrobiłam.
Uwielbiam Francję, Paryż, brzmienie francuskiego języka. Zawsze bacznie obserwuję języki znajomych francuzów, chcę widzieć dokładnie jak się układają. Uwielbiam ten film, pewnie dlatego, że pokazuje mój sposób myślenia.
– dziecinny – przeczytałam dziś w jednej z recenzji. A ja uważam, że to najpiękniejsze co może być, dziecinność. Może będąc dorosłym nie trzeba ciągle robić dalekich planów, patrzeć szeroko i dalekosiężnie. To mnie nie cieszy. Drobiazgi codzienności, poruszają mnie i cieszą. Uczą życia takim jakie tak naprawdę jest. To ważne co kto lubi a czego nie. Co znaczy dzisiejszy świat w którym wszystko się lubi, wszystko się klika, niczego tym samym nie doświadczając. A kiedy pytam nieznajomych co lubią, to nie potrafią odpowiedzieć.
Kocham scenę kiedy Amelia prowadzi niewidomego i słowami buduje mu obraz, którego on nie widzi. Tylko na nieszczęście jest to piękny obraz codzienności, którego i widzący nie widzą.
Od dawna zapisuję to co lubię a czego nie. Miało mi to pomóc uczyć się na błędach.
Ta lista stała się listą uważności;
jest na niej urok barwiącej wodę porannej herbaty, jest w niej miód, cytryna i imbir. Jest w tym wspomnienie kochanka z którym nigdy się nie kochałam.
Są na liście posmarowane kremem dłonie. Oblizywanie palca przed przełożeniem strony. Jest zapach skoszonej trawy i mokrej ziemi. Jest delikatność w cudzych gestach.
Na liście nie lubię jest mnóstwo istotności, z których tworzy się radość, kiedy zaczynamy zauważać to co nam przeszkadza. Wiem, że jeśli nie będę zjadała całej torebki rogalików, nie dopuszczę do tego by moje dłonie były wysuszone, nie będę piła sojowego mleka i paliła w pośpiechu papierosa to będę szczęśliwa. A na pewno szczęśliwsza. A na to szczęście się składa mnóstwo takich drobiazgów.
– dziwak – słyszałam.
A ja to nazywam miłością do samego siebie. By czujnym być na siebie. By siebie słuchać. I sobie robić codzienne przysługi. Jakiż byłby lepszy dzień w roku niż imieniny, by sobie przypomnieć, że wystarczy nauczyć się siebie kochać i dać się ponieść czasami swojej wyobraźni i intuicji. One przecież podpowiadają najważniejsze rzeczy.