nie ma lekko.

Są tacy ludzie co by ich łyżkami można; co by z nich łyżkami można kraść, co by z nich się można nieustannie uczyć, nawet kiedy ich nie ma. Danuta Szaflarska była jedną z tych osób, które żyły jakby w innym świecie, które przeszły tak wiele, a do ostatnich dni, były w ciągłym ruchu z uśmiechem na twarzy.
Urodziła się w 1915 i od razu dostała w tyłek. Bliska była odejścia więc dostała w tyłek tak, że uderzenie to wydobyło z niej pierwszy krzyk.
Wychowywała się na wsi. Dzieciństwo nas kształtuje, zostaje w nas na zawsze.
Mała Danusia 10 lat chodziła boso. Buty zakładała tylko do kościoła i w zimę. Łatwiej się chodzi na bosaka, lekko. Chodziła tak do potoków, które gadały, rozmawiała z nimi. Uważała, że słońce jest Bogiem, bo daje życie, i ja się z nią zgadzam.
Lubiła swojego tatę, który palił zamykaną fajkę. Mama studiowała polonistykę na Uniwersytecie jagiellońskim, później uczyła.
4 letnia siostra Danusi broniła jej przed ptactwem i strasznie klęła, niedługo później umarła na szkarlatynę. Szaflarska też ją miała, ale nikt jej nie leczył, pogoniła lekarza dziecięcym krzykiem. Później na świat przyszedł brat Jurek. Kiedy pokłóciła się z koleżanką, Danusia kopała brata koleżanki, a koleżanka Jurka. Na wsi zawsze ktoś się rżnął, a najbardziej na weselach. Na weselach zawsze się porżnęli. Tańczyła dobrze, lubiła wesela. Zresztą wszyscy byli muzykalni, nawet koń łeb wkładał do domu, kiedy kto na fortepianie grał. A ona z bratem rzucała kota na klawiaturę fortepianu i wszyscy grali.
Taka to była na wsi Śleboda – co znaczy wolność.
W 1924 przyszła nędza i wszy. Wszy są zawsze kiedy jest nędza. Danka wyjechała do szkoły, mieszkała w kamienicy, mówili na nią ‚wsiora’ a ona żyła jak uwięziona – bez potoków i lasów. Czasami brat przyjeżdżał, mieli taki swój sygnał. Posyłała mu go nawet kiedy już zmarł. Kiedy go widziała ostatni raz oddał jej salut szablą, wiedziała, że już nie wróci. I spokojnie to przyjęła, a awanturowała się już od chrztu, krzyczała mając 3 lata, że nie chce księdza i soli nie chce, co się ją podczas chrztu dawało. Nie to co po komunii, po komunii dostawało się kakao z pianką. A co do sakramentów – to żadnych nie chciała. Ślubu nie chciała, a wzięła, bo pojawił się mąż przyszły z dwoma obrączkami, głupio było odmówić. I głupio było po, być związaną.
Na 40 lat odeszła z kościoła. A później pojawił się Jerzy Popiełuszko. I trzeba było wybrać zawód taki żeby zarabiać. Wybrała więc ekonomię. Dopiero później dostała się do szkoły teatralnej. Na drugi rok przeszła z zastrzeżeniem, że ma za małe oczy. Wzięła się pod boki i upomniała o swoje. Zelwerowicz mimo małych oczu pozwolił ukończyć jej szkołę.
W 1939 przyszła wojna i to w dzień kiedy ona była na scenie. Podczas spektaklu było słychać tylko uderzające, unoszące się fotele pozostałe po uciekających widzach. A ona grała do końca.
Później był straszny głód. Trzeba było szukać pociechy w graniu. W teatrze był Makbet – pies. Czasami podczas spektaklu przechodził z kulisy do kulisy. A później weszli Niemcy. Bombardowali. W 1941 to była Trupiarnia. Wojna. choć można było poznać Niemców, i takich którzy pomagali. jedni nakarmili ją i pomogli wrócić do domu. Na swoje imieniny kupiła deko herbaty, cukier i pasztetową i to była w czasie wojny prawdziwa uczta. Była bezdomna, wędrowała. Spotykała na swojej drodze pomocnych ludzi. Kiedy dostała mieszkanie, spała na podłodze, bez pościeli, tylko dziecko można było położyć na tapczanie. ale takie miała szczęście, że zawsze ci, co przy niej byli – przetrwali, nic się jej i jej bliskim nie stało. kul się nie bała, zawsze przelatywały obok jej głowy, a żadna jej nie trafiła. ale bała się granatów, bomb. ludzie ginęli. Walczyła o życie. W 44 została wypędzona z mieszkania w którym się ukrywała. Długo jechała, obcy ludzie mówili, że jej córka Marysia ma oczy starego człowieka, a jakie inne mieć mogła skoro nosiła w sobie te wszystkie przeżycia.
Później dopiero, po wojnie nadszedł czas zakazanych piosenek, po roli w tym filmie Szaflarska dostawała kolejne propozycje. Nauczyła się szybko, że nie należy grać a trzeba być. Mówiła, że to jak w życiu, że w życiu nie gramy a jednak czujemy publiczność, co pozbawia nas swobody.
Powtarzała, że żeby coś dobrze zrobić, trzeba bardzo pracować. W jej 102 letnim życiu było mnóstwo zmian. Wszystko co widzimy ulega zmianie i wnet zniknie. Zawsze należy mieć w pamięci, ilu już zmian byliśmy świadkiem. Świat to zmiana, życie to wyobrażenie. A szczęśliwy ten kto los szczęśliwy sam sobie przygotował. A szczęśliwy los – to dobre drgnienie duszy, dobre skłonności i dobre czyny.
Nie ma lekko.

2 Comments

  1. Olga 2 listopada 2017

    Z chęcią czytam Pani teksty. Podoba mi się ich zroznicowana tematyka i styl Pani wypowiedzi. Niestety nie da sie nie zwrócić uwagi na błędna interpunkcje, która powoduje, że niektore fragmenty czyta sie po prostu ciezko. Warto zwrócić na to troche wiecej uwagi. Pozdrawiam i życzę wielu czytelnikow.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *