Wielki sklep ze słodkościami, w którym żadnego słoika nie otworzą, bo nie są u siebie.

Kino Luna, to moje miejsce. To najważniejsze miejsce w tym mieście, to miejsce w którym z pochwy mojej matki na bordowe, kinowe fotele chlusnęła chęć życia.
Kiedy dziecko zaczyna napierać na kanał rodny, rozdziera pęcherz płodowy. To moment kiedy już dłużej nie może zostać bezpieczne, to moment w którym zaczyna się walka o przetrwanie, a parę godzin później zaczynamy nazywać tę walkę życiem.
To miejsce wybrałam. Tu postanowiłam przywitać się ze światem, warszawskie kino. Zdecydowanie za wcześnie.
Dwadzieścia lat później lubię tu przychodzić, lubię tę przestrzeń. Lubię jej kolistość, wysokość, prostotę. Lubię bordowe siedzenia i skórzane poręcze. Lubię orzechy w czekoladzie, które jem dopóki nie zacznie się film. Nie czekam długo, nie ma tu zbędnych kolorowych obrazków.
Tuż przed rozpoczęciem filmu robi się ciemno, jak w żadnym innym kinie. Tak, że nie widzę swojej dłoni, kiedy piszę w notatniku.

„Miałam fazę na pełen przemocy seks” to pierwsze słowa, które słyszę dziś z ciemności. Podążam za śledzącą ludzi kamerą, zaglądającą prosto pod otwarte powieki. Taki sposób opowiadania nigdy mnie nie nudzi. Chcę być blisko, chcę obserwować drgające kąciki ust, drobne uniesienia brwi. Mikro ruchy twarzy. Chcę widzieć czy aktorzy nie kłamią.
Przeczytałam recenzję o tym, jak nudzą recenzentów monologi, kaznodziejstwa i błahe mądrości w filmie na który dziś przyszłam. O tym, że aktorzy mają tylko dwie wesoło/smutne twarze. O tym, że widzowie śpią, jęczą, że chcą wychodzić z kina ale męczą się do końca. I ciągle nie mogę zrozumieć dlaczego ludzie się męczą. Dlaczego tkwią w niezgodzie ze sobą. Dlaczego patrzą na to, czego nie mogą znieść. Dlaczego słuchają słów, które uznają za błahe. Nie przerywają. Wszyscy dają innym szanse, panie i panowie władcy, królowe i królowie zapominający, że wszyscy póki czegoś nie stracimy nie pamiętamy o tym, jak wdzięczni powinniśmy być. Jak lżej może być, kiedy znajdziemy w sobie pokorę i przestaniemy oceniać.
Chcemy doświadczać, pędzić, rozbijać kolejne mury. Przyzwyczajeni, że powinno być głośno, z hukiem, że wszyscy mają wiedzieć o tym co robimy. Widzieć nasze sukcesy, bić nam brawo i chylić przed nami czoła.
Chcemy być za nasze pędy wynagrodzeni, a później czuć się wolni. A co daje wolność? – pieniądze.

Mało w tych obrazach słów, a dziś ludzie zapominają, że w ciszy łatwiej odnaleźć własne myśli. Nadszedł czas w którym oglądamy się na innych, szukamy siebie w czyichś zaszczytach i tytułach. Zaszczyty zmieniają ludzi. Pniemy się ku tym, którzy mają ich więcej, grzejemy się w ich cieple, marzymy o tym, by się z nami podzielili. A potem i my ogrzani, więcej warci, mający więcej; będziemy wolni i będziemy mogli robić wszystko to, na co mamy ochotę. I wtedy zaczyna nam się wydawać, że czujemy, że kochamy, że jesteśmy szczerzy, że jesteśmy tu gdzie chcemy, jesteśmy bardziej. Pędzimy za możliwościami. A ci którzy możliwości dają, też ciągle szukają. A kiedy nie mogą postawić już piękniejszej ściany kolejnego domu, chcą kupić ludzi. Uczucia. Obdarowywaniem zapewniają sobie zależność, wdzięczność i uległość. Obdarowywani są zobowiązani. Oddają haracz. Haracz w pięknych słowach, w dotyku, w bliskości, seksie.
Gubią się, oddają relacjom, których przyszłości nie są w stanie przewidzieć.
Ciągle kręcimy się wokół tego samego. Wokół naszego egoizmu, pożądania, poszukiwania wartości i miłości.
A ludzi i ich miłości nie można kupić. Można ich na chwilę omamić, obiecać, wypowiedzieć słowa, które chcą usłyszeć, ale nie można ich posiadać.

Pamiętamy obrazy, urywkowe zdania, dotyki, spojrzenia, a później wszystko nam się myli. Czy kochaliśmy, czego chcieliśmy, czego nam brakowało. Różnice wieku, statusu. Starsi mężczyźni i młode kobiety, młodzi mężczyźni i starsze kobiety, starsze kobiety i młode kobiety. Ludzie którzy nie mówią sobie nie, chcąc doświadczać, czekają na lepsze. Czekają aż ktoś bogatszy coś im zaproponuje. Wielki sklep ze słodkościami, w którym żadnego słoika nie otworzą, bo nie są u siebie. Czyż to nie koszmar całe życie się bawić a nigdy nie zaznać życia? Jeśli będziesz chciał być kimś innym, twoje życie cię ominie.
Walcz o swoje, nie daj odejść temu co kochasz. Sobie nie daj odejść. Tylko to się liczy.
TO – które być może jest błahe, o którym wszyscy wiedzą, którego wszyscy mają świadomość, a które tak niewielu jest w stanie uchwycić i zachować.

A kiedy można już mówić, zniecierpliwione młode kobiety za mną, budzą się marząc o bodźcach i stymulacji. Zasypiały, czekały na fajerwerki. Na głośną muzykę, na la la land w wykonaniu Rayan’a. A dostały subtelności, które je znudziły.
A może to oni wszyscy mają rację, są większością. Czy należy się bać większości, ufać jej, podporządkowywać, przytakiwać szukając poparcia?
Zostaję sama. Pełna przekonania, że zawsze jesteśmy sami i im szybciej się z tym pogodzimy tym łatwiej nam przywitać się ze sobą, sprawdzić się, poznać, pokochać.

A później, kiedy wychodzę, zawsze myślę o mojej mamie, której ból mojego przyjścia na świat kazał przerwać seans. Zastanawiam się jakie były jej kroki. Jakie było powietrze, dnia 1 września.
A później stawiam swoje samotne kroki, prosto w warszawski gwar. Siadam przy placu Zbawiciela. W tłumie. Myślę o tym, że jeszcze niedawno nie było tu bezpiecznie, a dziś, młodzi ludzie głośno dyskutują. Nie boją się swoich niemądrych słów. Palą papierosy i piją kawy. Oceniają. Są w chwili kiedy wszystko wiedzą, kiedy świat się przed nimi otwiera. Mogą wszystko. I w tej niemądrości jest piękno i siła, bo to tuż przed tym, kiedy zaczną rozglądać się na innych, kiedy zaczną szukać możliwości, korzyści. Zaczną mądrze wybierać, marnując miłości. Zaczną pędzić za chwałą i kasą. A na końcu okaże się, że tego co najważniejsze nie można kupić.

po „Song to song” – Terrenca Malicka
w kinie Luna przy Marszałkowskiej 28

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *